Mój serdeczny przyjaciel wrócił niedawno z Iranu. Tydzień pobytu w kraju Persów upłynął mu pod znakiem niesłychanej gościnności, otwartości i ciekawości mieszkańców tego kraju. Gdy zapytałem go, jakie auta królują na ulicach odpowiedział – „a wiesz, że można tam kupić nowego Peugeota 405”?
Pytanie nieprzypadkowe. Otóż w mojej motoryzacyjnej przygodzie były obecne aż dwa Peugeoty 405. Pierwszy z 1995 roku trafił w moje ręce w 2004 roku. Akurat wchodziliśmy do Unii Europejskiej, a ja miałem już dość Daewoo Matiza, którym przez pierwsze dwa lata posiadania prawa jazdy przejechałem ponad 90 000 km. Matiz nie był już nowy – miał 6 lat – i przebieg podchodzący pod 200 000 km. Dla silniczka o pojemności 0,8 cm3 był to już kres możliwości, zresztą informował mnie o tym niebieski dym z rury wydechowej po każdym dodaniu gazu.
Peugeota znalazłem w Carserwisie w Warszawie i od razu mi się spodobał. Ten jeszcze wtedy niespełna 9-letni samochód miał LPG (czasy studenckie), silnik 1.8 litra o mocy 101 KM, śliczną tapicerkę welurową i mega wygodne fotele. Dlaczego wspomniałem o UE? Bo tuż po wejściu w struktury tej organizacji samochody w Polsce poleciały cenowo na łeb na szyję. Można było przyprowadzić sobie z Niemiec nierozbite BMW 5 z oryginalnym przebiegiem za jakieś grosze. Właśnie. Nie poczekałem. Kupiłem Peugeota za 12 900 zł, a już kilka tygodni później mógłbym go ściągnąć za kwotę o trzy razy niższą…
Zresztą z tym autem nie miałem szczęścia i drugi raz. Po roku jazdy zagapiłem się i uderzyłem przy około 60 km/h w tył ciężarówki. To, że żyję zawdzięczam pasom bezpieczeństwa – uratowały mi dupę. Samochód był mocno uszkodzony, ale udało się go wskrzesić, tyle że już nie był taki sam. Grzał się, zaczął rdzewieć. Musiałem go sprzedać. Do czasu wypadku 405 zachowywał się idealnie – był bardzo wygodny, szybki i niespotykanie wręcz elastyczny (duża pojemność, moc bez rewelacji, ale jednak…). Naprawdę lubiłem to auto.
Dlatego drugi raz wszedłem do tej samej rzeki. Potrzebowałem prostego auta na czas przejściowy. Zdecydowałem się na 405-tkę z 1993 roku, wyprodukowaną w polskich zakładach w Lublinie. Znowu z gazem, tyle że tym razem pod maską znalazł się archaiczny silnik 1.6 o mocy 88 KM na gaźniku. Egzemplarz o wiele gorzej wyposażony nie zapisał się już jednak w mojej pamięci zbyt dobrze. Raz, że był rok 2011 i pełnoletni Peugeot miał prawo się psuć. A dwa – niestety kupiłem go od gościa, który wiele rzeczy zaniedbał, a wychodziło to wszystko dopiero po fakcie.
Tak czy inaczej, uważam, że 405 to świetne auto, zadbane będzie jeździć i jeździć. No i… to już klasyk, chociaż…
W Iranie można kupić funkiel nówka Peugeota z salonu w dwóch wersjach wyposażenia:
zwykłej
oraz Pars
To jeszcze nic, spójrzcie na wnętrza – w zależności od wersji wyposażeniowej wyglądają tak:
Żeby jeszcze mocniej podnieść temperaturę dodam, że przez krótki czas była produkowana wersja 405 z napędem na… tył! W skrócie doszło do tego, bo jak wiadomo – w przyrodzie nic nie powinno się zmarnować. Irański Paykan wyprodukował za dużo podwozi do modelu, który przez władze, w związku z przestarzałym wyglądem, został wycofany. W tamtym czasie istniała już linia montażowa Peugeotów 405. A zatem gotowe nadwozia Peugeota nakładano na archaiczne podwozia Pykana. I tak oto powstało auto, które sypało się dramatycznie – dosłownie potrafiło się łamać. Było też zbyt powolne, kompletnie nienadające się do jazdy. A nazywało się Peugeot Roa. Ładnie, prawda?
Ale przyznacie, że nową 405-tkę z ładnym wnętrzem i oczywiście z napędem na przód można by jako ciekawostkę sprowadzić do Polski?
Mógłbym wejść do tej samej rzeki po raz trzeci. Ale tym razem zainteresowałbym się wersją Mi16. Szkoda, że jej nie produkują…
agier
fot. mat. producenta