Motopodprad.pl

Narkotyk o nazwie RS7

RS7 17

Odkąd tylko na rynku pojawiło się Audi A7, byłem jego wielkim zwolennikiem. Jednak chyba nie tylko ja. Segment sportowo kreślonych limuzyn, który zaczął się de facto od Mercedesa CLS, rośnie bowiem bardzo na popularności. I dobrze, bo według mnie to ciekawy trend.Więc jak tylko dowiedziałem się, że kolejne auto, z jakim przyjdzie mi spędzić kilka dni to właśnie sportowa limuzyna spod znaku czterech nakładających się kółek, byłem zachwycony. Zwłaszcza, że miała to być wersja RS7!

Znaczek RS dla Audi, to to samo, co znaczek AMG dla Mercedesa, czy M-Power dla BMW. Z resztą, na pewno nie muszę Wam tego tłumaczyć. Co oznacza on w tym konkretnym przypadku? Już mówię! 560 koni mechanicznych mocy maksymalnej i 700 Nm maksymalnego momentu obrotowego, wyciśnięte z 4-litrowego podwójnie doładowanego silnika V8! Czego chcieć więcej?! Jak to czego – kluczyka : -) Na szczęście takowy posiadałem, więc czym prędzej włożyłem go gdzie trzeba i….

Wrażenia z jazdy za chwilę. Przez moment potrzymam Was w napięciu, bo na stronie zewnętrznej również warto się skupić. RS7 ma piękną linię. Agresywną, ale jednak dostojną. Przeogromne, ceramiczne tarcze hamulcowe i imponująco duże zaciski hamulcowe zdradzają, że nie jest to 3.0 TDI. Wysuwany spoiler na tylnej klapie również informuje o tym, że nie będzie to samochód o miejskim usposobieniu. Całość tego sportowego charakteru miał też zapewne potęgować bardzo specyficzny lakier w kolorze szary mat. Jak dla mnie jednak wygląda on na takim samochodzie bardzo pretensjonalnie i niepotrzebnie próbuje zwrócić na siebie uwagę. Jest trochę jak dedykowany dla osób, które chcą mieć pewność, że wszyscy dookoła będą wiedzieli, że ich samochód jest wyjątkowy. Gdyby jakimś cudem ktoś nie zauważył, że jest to RS7, z tym lakierem, na to pewno zauważy. Bez sensu. To nie Civic Type-R, czy inna Integra. To rasowe, eleganckie i wielkiej klasy Audi RS7. Samo się obroni… No ale przejdźmy dalej.

RS7 (18)

Wsiadając do tego samochodu można się po prostu zakochać. Obszerne, prze-mega wygodne fotele obszyto pikowaną, grubą tapicerką skórzaną. Podobnie jak boczki w drzwiach i inne elementy. Wnętrze całe jest w kolorze czarnym, co potęguje jego elegancję i wywarzoną doskonałość. Ozdobniki deski rozdzielczej wykonano z karbonu, co oczywiście nawiązuje do sportowego nacechowania tego modelu. Wnętrze bije luksusem, ale nie takim w ostentacyjnym wydaniu, jak robi to jego lakier. Takim wysublimowanym, takim uspokajającym i wszechogarniającym – zarezerwowanym jedynie dla elit. Muszę przyznać, że jest to chyba samochód, którego wnętrze najbardziej mnie urzekło – ze wszystkich, jakimi miałem okazję jeździć. W ogóle nie chce się z niego wysiadać. W trasie, jaką miałem do pokonania, do zatrzymania zmusiła mnie dopiero bardzo głęboka rezerwa…

Do pozostania we wnętrzu skłania także dźwięk, jaki wydobywa z siebie mocarne serce i układ wydechowy tego samochodu. Totalnie uzależnia! Charcząca i trzaskająca widlasta „ósemka” raz podrażniona smagnięciem pedału gazu, nie daje o sobie zapomnieć! Jest to symfonia brutalnych, lecz jakże pięknych i ekscytujących dźwięków. Mógłbym tak w nieskończoność! Trzeba jednak uważać, bo tak dodając gazu, łatwo się zagalopować. Pierwsza setka pojawia się na cyferblacie prędkościomierza już po 3,9 sek. Kolejne prędkości samochód uzyskuje w równie imponującym tempie.

Udało mi się (oczywiście na zamkniętej i do tego wydzielonej płycie lotniska) rozpędzić RS7 prawie do 320 km/h i miałem wrażenie, że trwało to dosłownie chwilę. Mocarne V8 ma tak ogromny ciąg, że wydaje się jakoby jednym wdechem połykał rozpędzanie od 0 do 300 km/h. Niesamowite! A przypominam, że nie mamy do czynienia z małym Ferrari, czy Lambo – RS7 to ponad pięciometrowa limuzyna, która waży dwie tony! Dzięki temu, osiągając kolejne prędkości, tak naprawdę nie czujemy tego tak, jak mogłoby nam się wydawać, że ma to miejsce. Jest trochę jak w grze komputerowej – widzisz na prędkościomierzu, jak to wszystko się dzieje, jakby w innym wymiarze.

Samochód jest bowiem tak wyciszony, a kierowca czuje się tak pewnie za jego kierownicą, że nie sposób ocenić prędkość z jaką się poruszamy. Ale żeby nie było – nie oznacza to, że jazda RS7 pozbawiona jest wrażeń! Co to, to nie! Po prostu trzeba pamiętać, że nie jest to auto stricte-sportowe, jak Porsche 911, czy wspomniane Ferrari. To jest prestiżowa limuzyna, dostosowana przez inżynierów z Ingolstadt do ekstremalnych osiągów i szybkiej jazdy. Jednak zawsze będzie limuzyną, czyli autem, które na pierwszym miejscu stawia na komfort i samopoczucie pasażerów.

Dla rządnych wrażeń są jednak możliwe do wyboru tryby sportowej jazdy, które zmieniają już charakterystykę tego kolosa. Zawieszenie i skrzynia biegów wydają się pracować bezkompromisowo, wszystko szarpie, pracuje głośniej, ale przez to bardziej efektywnie (w sensie sportowym). Wtedy tak naprawdę ujawnia się magiczny potwór, który zawsze kryje się pod, od lat pobudzającym wyobraźnię pasjonatów motoryzacji, skrótem „RS”. Jednak mimo kontrolowanych szaleństw, samochód właściwie nie chce wpadać w jakiekolwiek poślizgi. System Quattro napędzający obie osie tego potwora pracuje tak doskonale, że trzyma przyczepność w każdych warunkach. Pewność prowadzenia potęguje też naprawdę dopracowany i wspaniale działający układ kierowniczy.

Podsumowując, Audi RS7 to szatan pod względem osiągów, a jednocześnie anioł w kwestii wygody i poczucia komfortu. To idealne połączenie kosztuje jednak swoje. Samochód w takiej specyfikacji, jak testowa to wydatek około 800 tysięcy zł. Dużo? Oczywiście, że dużo. Ale biorąc pod uwagę, że najzamożniejsi tego świata wydają często jeszcze większe pieniądze na swoje uzależnienia i używki, to może warto zainwestować. Bo RS7 również działa jak narkotyk – nie możesz przestać o nim myśleć, a każdy kontakt Twojej stopy z pedałem gazu kończy się nieodpartą chęcią więcej, więcej i więcej…

autor: Artur Ostaszewski
fot. Jarosław Nogal / Servimedia

[table id=42 /]

Exit mobile version