Site icon Motopodprad.pl

Między iPhonem, a Crocsami

VW Golf VII GTI 3

VW Golf VII GTI 3

Golf GTI to kultowy samochód. Ma swoich zwolenników i przeciwników, ale jednego odmówić mu nie można – jest jedną z ikon współczesnej motoryzacji i prekursorem jakże popularnego obecnie segmentu „hot-hatch”. Nigdy nie byłem zwolennikiem tego typu samochodów, bo zawsze kojarzyły mi się z przysłowiową „krową, która dużo wyje, ale mało mleka daje”. Czy to prawda? Przekonam się na przykładzie nowego Golfa GTI, doposażonego w pakiet Performance.

Przy okazji tak charakterystycznego samochodu, jakim bez wątpienia jest VW Golf GTI, warto odkryć odrobinę kart historii. A jest co wspominać, bo pierwszy Golf noszący dumnie trzy kultowe już literki, wyjechał z fabryki w roku 1976. To już prawie czterdzieści lat! Co ciekawe, producent zakładał wyprodukowanie jedynie 5000 egzemplarzy wersji GTI. Jednak zainteresowanie było tak duże, że na stałe wprowadzono usportowioną wersję do oferty miejskiego hatchbacka. Jak patrzę na Golfa I i obecnego Golfa VII – w tych mocnych wersjach – widzę jedną, podstawową różnicę w ich wyglądzie. Ówczesny hot-hatch był delikatnie podrasowanym samochodem bazowym, co nadawało fajnego, nie nachalnego klimatu. Testowany obecnie egzemplarz wydaje się krzyczeć w niebogłosy: „Hej! Patrzcie na mnie! To ja – szybki i niesamowicie modny Golf GTI!”. Rozumiecie różnicę? Wydaje mi się, że te trzy literki GTI, w latach 70-tych były bardziej dla kierowcy, a teraz są bardziej dla ludzi na zewnątrz. Ale zobaczmy, co powiem po bliższym kontakcie…

Poza krzykliwym kolorem, bardzo zwracającymi uwagę felgami i drapieżną stylizacją przodu samochodu, usportowiony Golf niewiele różni się od swojego cywilnego krewnego. Te trzy rzeczy pozwalają jednak bardzo zwrócić na siebie uwagę. Cieszy fakt, że Volkswagen, od szóstej generacji swojego najpopularniejszego modelu, postanowił zerwać z wizerunkiem nijakiego nadwozia i wnętrza. Wreszcie można poczuć się jak w samochodzie z jakąkolwiek duszą. W testowanej wersji, fotele samochodu wykończono tapicerką materiałową, przystrojoną wzorzystą kratą. Sam nie wiem, czy wygląda to dobrze, czy źle… Ale na pewno jakoś. Reszta jest właściwie bez zmian przeniesiona ze zwykłego Golfa VII. Co oznacza, że w odbiorze kierowcy, tak na co dzień jest to samochód prosty, intuicyjny i bardzo praktyczny. Taki dla każdego. Ale mając hot-hatcha nie będziemy skupiać się na walorach użytkowych. Choć warto wspomnieć, że 4 osoby plus bagaż, to nie problem dla GTI.

Jak już wspomniałem, samochód wyposażono w fabryczny pakiet Performance, który podwyższa moc ze standardowych 220 KM do 230 KM. Jednak to nie wszystko. Głowną zaletą tego pakietu jest mechaniczna szpera na napędzanej osi przedniej – coś, co przy mocy ponad dwustu koni mechanicznych i napędzie na przód bardzo się przydaje. Taki pakiet Performance to wydatek 4000 zł. Trudno im sobie wyobrazić, że da się kupić Golfa GTI bez tego dodatku. Przecież kwota do dopłaty, to ok. 3% ceny. Różnica dla portfela niewielka, a dla Twojej frajdy – bardzo duża. A z drugiej strony, ten model nie powinien nawet występować w wersji bez Performance. Samochód tak skonfigurowany, producent wyposażył jeszcze w słynną skrzynię DSG, o sześciu przełożeniach. Osobiście do hot-hatcha bardziej pasuje mi tradycyjny manual, ale do pracy DSG też ciężko się przyczepić. Skrzynia zmienia przełożenia bardzo sprawnie i dobrze dobiera charakterystykę do tego, co dzieje się na drodze. Oczywiście, gdy jeździ się w trybie sportowym. Nie ma sensu używać innego. Będzie „zamulał”, a przecież nie po to jest GTI, by jeździć „o kropelce”.

Przejdźmy do właściwej jazdy. Samochód bardzo dobrze trzyma się drogi, a mechaniczna szpera pozwala na na prawdę dobrą zabawę w zakrętach. Kierowca ma poczucie pełnej kontroli tego, co dzieje się z samochodem. Tu – do pełni szczęścia – brakuje nieco manualnej skrzyni biegów. Ale i bez tego, GTI bardzo dobrze radzi sobie z „wyciąganiem” ciasnych zakrętów i szybkich łuków. Jazda szybka, szarpana i zmienna, to żywioł tego auta. Z czystym sumieniem przyznać muszę, że da się pobawić tym samochodem. Przyspieszenie do 100 km/h to 6,4 sek. Wynik na papierze bardzo dobry. Na ulicy – odczucia nieco rozczarowują. Oczywiście, czuć, że auto rwie do przodu, jednak nie ma efektu, którego spodziewałem się wsiadając do tego samochodu. Powinien być bardziej narowisty i bardziej nieokrzesany. Tymczasem przyspiesza niczym Range Rover – efektywnie, ale nie efektownie. Nie pasuje to do charakteru samochodu, choć będą pewnie osoby, które zupełnie się nie zgodzą.

Być może moje odczucia są takie, a nie inne, gdyż tak się złożyło, że jednocześnie miałem do dyspozycji Golfa R – trzystukonnego, czteronapędowego potwora. Przy nim GTI to prostu mocny Golf. Natomiast R-ka, to samochód z innej planety, ale nie o nim mowa. Wróćmy do GTI. Układ kierowniczy 230-sto konnego Niemca jest bardzo precyzyjny i pozwala na dobrą współpracę z kołami. Technicznie nie można chyba nic temu samochodowi zarzucić. Do tego, jak ktoś lubi, to na pewno nie zostanie niezauważony. Zwłaszcza wśród młodzieży. Można śmiało powiedzieć, że 7 na 10 chłopaków w wieku mniej więcej od 15, do 25 lat – zawiesza wzrok na dłużej, na opisywanym modelu. Jeżdżąc nim przez tydzień, kilka razy miałem nawet sytuację, gdzie wychodząc ze sklepu czy banku widziałem przyklejonego do szyby nastolatka. Brakowało tylko obślinionej szyby, ale takie atrakcje to pewnie codzienność w Golfie R. I nie dziwie się, bo te samochody dzieli przepaść. I niestety mam wrażenie, że byłbym lepiej nastawiony do GTi, gdybym nie miał również swoich kilku dni z R-ką…

GTI ma jedną rzecz, której nie ma wersja R. Ma sławę i jest po prostu kultowy – mile widziany, jako modny gadżet. A mocniejsza R-ka to bardziej popis możliwości inżynierów. Tak, jak fajnie jest mieć najnowszego i-Phone’a czy Crocsy zamiast klapek, tak samo modne i bardzo pożądane jest mieć najnowszego Golfa GTI. Oczywiście z rynkowego i marketingowego punktu widzenia, posiadanie w ofercie produktu uznawanego za modny i kultowy, jest bardzo dobre. Szkoda tylko, że coś, co miało potencjał bycia samochodem szufladkowanym razem z Alfami GTA czy Subaru STI, możemy teraz zaszufladkować z plastikowym gadżetem z nadrukowanym jabłuszkiem i dziurawymi, gumowymi następcami drewniaków. Co chyba potwierdza moją teorię, że w przeciwieństwie do pierwszej generacji, tego – co by nie mówić – ciekawego auta, magiczne trzy literki nie są już dla kierowcy, a bardziej dla otoczenia.

[table id=37 /]

Artur Ostaszewski

zdjęcia Maciej Gis 

VW Golf VII GTI 3
Exit mobile version