Mercedes W211, czyli następca popularnego Okularnika W210 to nadal bardzo często spotykane auto na naszych drogach. Niestety większość egzemplarzy jest już wyeksploatowana do granic możliwości, a te zadbane zaczynają drożeć. Czy słusznie? Kupiłem i oddałem po dwóch tygodniach W211 220 CDI. Z żalem.
Jestem z tych miłośników motoryzacji, którzy z marzeń o autach sportowych w swoim życiu wyrośli i zastąpili je bardziej przyziemnymi projektami. Być może mam jeszcze szansę wrócić na właściwą drogę, bo mój 66-letni ojciec niedawno kupił swój pierwszy kabriolet – Mazdę MX-5 NB z 2000 roku, ale ja póki co finalizuję moje młodzieńcze marzenia z lat 90-tych ubiegłego wieku, „ujeżdżając” kolejne sedany z tamtych lat.
W niedalekiej przeszłości (mówimy o ostatnich 4 latach) miałem Volvo S70, przez bardzo krótką chwilę (tu uśmieszek kieruję do Arka i może kiedyś opiszę Wam tę historię) Saaba 9-5 Aero, Audi A4 B5, BMW E34 (w tym wypadku akurat kombi), BMW E36, w garażu trzymam Mercedesa W124, a niedawno stałem się właścicielem BMW E39, które ze względu na stan chyba już na dłużej ze mną zostanie. Marzy mi się jeszcze jakiś Lexus GS lub chociaż Toyota Avalon czy Nissan Maxima, żeby poczuć japoński sznyt i wygodę.
Wracając do meritum, zanim jednak kupiłem BMW E39, o którym napiszę niebawem, przez dwa tygodnie byłem właścicielem Mercedesa W211 220 CDI o mocy 150 KM. Sedan, automat, wersja Classic ale miała wszystko, co w aucie niezbędne – dwustrefową klimatyzację, podgrzewane siedziska przednie, nawigację (o dziwo z aktualnymi mapami), systemy bezpieczeństwa i bardzo wygodne, choć materiałowe fotele.
Mój egzemplarz pochodził od pierwszego właściciela z Niemiec. Przebieg 220 tysięcy km, czyli żaden, do tego zmierzony lakier – wszędzie oryginalny. Wszystkie światła, szyby, elementy wygłuszające czy maskujące – oryginalne. Silnik cykał jak powinien. Żadnych wycieków, niepokojących hałasów. Słowem – idealne 18-letnie auto. Wziąłem, przyjechałem, jarałem się jak dziecko.
Tak wyglądał:
Podczas oględzin trochę zmartwił mnie jednak stan obwódki kosza na koło zapasowe – kosz jest plastikowy, obwódka metalowa, a obie części zgrzano ze sobą. Nosiła ona poważne ślady korozji, więc pomyślałem, że szybko oddam auto do kumpla Adama z Mike Sander’s, który mi to wyczyści i zakonserwuje. Większej ilości problemów od spodu nie widziałem. Zresztą nie było jak ich zobaczyć. Mnóstwo osłon mi w tym zdecydowanie przeszkodziło.
Mercedesem pojeździłem przez tydzień. Ależ to jest wygodne auto!
Perfekcyjne wykonanie – cisza, spokój. Nawet 150-konny silnik pracuje niezwykle harmonijnie i w połączeniu z pięciobiegową skrzynią automatyczną uspokaja, ale nie sprawia, że kierowca staje się ospałym kapelusznikiem. Co to to nie. Auto ma wigor i jak trzeba chętnie pędzi 170-180 km/h autostradą.
W mieście również Mercedes sprawdzał się idealnie, szczególnie gdy z tyłu jechała żona z synkiem. Zresztą sama chętnie zabierała mi kierownicę i zamienialiśmy się miejscami. Nic dziwnego, że tak wiele W211 zarabia na siebie wożąc pasażerów jako taxi.
Przyszedł jednak sądny dzień
Oddałem W211 do zabezpieczenia. Już po dwóch godzinach zadzwonił zaniepokojony Adam. Zdjął osłony podłużnic i znalazł w nich dwie dziurki…
Dalej było tylko gorzej. Podłoga – dziura. Podłużnice – po jednej dziurze na stronę, z czego w jedną włożyłoby się pięść. Elementy układu jezdnego mocno pordzewiałe. Liczne przetłoczenia pod spodem, blaszki technologiczne, jakieś uchwyty – wszystko skorodowane jak w starej Maździe. Jednym słowem masakra, a warto dodać i podkreślić fakt, że to auto było absolutnie bezwypadkowe.
Gdy przyjechałem na miejsce to co zobaczyłem zmroziło mnie. Jak w tak ładnym aucie może w ten sposób wyglądać podwozie? Mercedes nie popisał się z zabezpieczeniem W211 (nie wiem jak w poliftowych autach, ale w ładny, nienaprawiany przedlift nie uwierzę).
Auto po dwóch tygodniach oddałem. Pieniądze zostały mi zwrócone. Do sprzedającego nie mam żadnego żalu. Wiem, że sam nie zweryfikował stanu tego podwozia. Co do kosztów – te i tak nie były skromne, ale do przeżycia. Paliwo na dwa auta – z czego trzy przejazdy dwóch aut i jeden przejazd jednego za pierwszym razem, dwa obiady (musiałem nakarmić drugiego kierowcę), konieczność pracy z telefonu. Ale to tylko minimalne niedogodności.
Za remont W211 musiałbym zapłacić jakieś 8-10 tys zł, a na pewno doszłoby do tego sporo elementów zawieszenia, oleju w skrzyni i jakiś mniejszych serwisowych spraw. Poza tym żaden sensowny blacharz nie miał terminów na taką papraninę. Cieszę się, że odpuściłem, tym bardziej, że auto miało nadal oryginalną pompę SBC, która w każdej chwili mogłaby dorzucić do wydatków kolejne kilka tysięcy złotych.
Sami zobaczcie zdjęcia Mercedesa, który na zewnątrz prezentował się jak nowy. W tym miejscu pragnę podkreślić jedną rzecz – gdy udajesz się po zakup nowego auta, zostaw miernik w domu. Pierwsza wizyta powinna odbyć się na kanale. Prawie każdy kupujący o tym zapomina, ale kondycja auta od spodu jest najważniejsza. To bezpieczeństwo i spokój. Blachy na górze da się zawsze naprawić. Te od spodu to już trudny i bardzo niewdzięczny temat. No i kosztowny.
SBC – co to takiego
Sensotronic Brake Control, choć przez kierowców pierwszoseryjnych W211 był w swoim czasie znienawidzony, to jednak jest niezwykle wydajnym, nowoczesnym i w sumie mającym ogromny wpływ na bezpieczeństwo systemem. Jego zadaniem było zadziałać szybciej niż układ hamulcowy oparty na standardowej pompie, a wszystko dzięki skutecznemu połączeniu systemów ABS, BAS, EBD oraz ESP i odpowiednio wysokiemu ciśnieniu pracy. Nie zanudzając nikogo działało to tak, że w razie nagłego hamowania system miał większe rezerwy ciśnienia w hamulcu niż przy standardowej pompie. Poszczególne koła auta mogły też niezależnie mocniej lub lżej hamować.
W system SBC wyposażano W211 i S211 pierwszej serii oraz C219 (CLS) oraz R230 (SL). Po liftingu klasa E serii 211 dostała już zwykłą pompę. Czemu konstruktorzy postanowili pozbawić to auto tak nowoczesnego rozwiązania? Ano temu, że jak na auto klasy średniej, pompa SBC wymagała wymiany po… określonej ilości zahamowań. Czyli nie przebieg a sposób jazdy kierowcy wpływał na jej zużycie. Koszt wymiany, nie muszę chyba tego pisać, na początku był bardzo wysoki. Wręcz astronomiczny. W pierwszych kilku latach Mercedes wymieniał pompy na gwarancji. Później przez wiele lat nie było takiej możliwości.
Ostatnio w Polsce pojawiła się znowu opcja wymiany – prawie że darmowej – zużytej pompy przez firmę Bosch, ale wymaga to odpowiedniej procedury w ASO. Nie będę się w to zagłębiał. Jeśli masz takie auto i nie wiesz jak to zrobić, przeszukaj forum W211.
Normalny koszt pompy to teraz ponad 5000 zł. Plus demontaż, montaż, wymiana płynu hamulcowego, kalibracja. Spokojnie trzeba przyszykować na taką naprawę jakieś 7000 zł, a tylko w ten sposób przeprowadzona operacja gwarantuje spokój.
Wielu użytkowników W/S211 postanawia do dziś obchodzić ten wydatek reanimując pompę w specjalizujących się w tym temacie firmach. Wszystko spoko, jak firma zregeneruje pompę (choć producent tego nie przewidział) na nowych częściach, wszystko wyczyści i przywróci sprawność poszczególnych elementów tego skomplikowanego mechanizmu. Gorzej, jak tylko wyzeruje licznik hamowań. Auto z taką pompą jest tykającą bombą zegarową, a niestety wiele takich aut jeździ po naszych drogach.
Czy warto zatem szukać W211?
Tak, ale wydaje mi się, że należy celować w auta drugiej serii z podobno poprawioną blachą, a przed zakupem porządnie auto sprawdzić nie szczędząc na to ani złotówki. Nie radzę też kierować się przebiegiem. Te auta świetnie znoszą bardzo wysokie przeloty i o ile są dobrze prowadzone to nie warto nastawiać się na egzemplarz z przebiegiem mniejszym niż 300 000 km.
Ja chyba jeszcze do 211 kiedyś wrócę.
Adam Gieras