Znalazłem w ogłoszeniach dość rzadkie i ciekawe auto – Mazdę Tribute z 2002 roku. Postanowiłem ją obejrzeć nie robiąc sobie przy tym żadnych nadziei na to, że auto będzie bez rdzy… Zapomniałem jednak, co to znaczy mieć do czynienia z handlarzem.
Mazda Tribute to tak naprawdę konstrukcyjnie Ford Escape/Maverick. Ma oczywiście pewne japońskie rozwiązania techniczne (ciężko o informacje o tym modelu – polecam forum Mazdy), ale podstawowy silnik, jak w prezentowanym modelu to nic innego jak popularny 20 lat temu w Focusach i Mondeo 2-litrowy Zetec. Silnik napędzany jest paskiem rozrządu, który należy wymieniać co 60 tysięcy km (w japońskich konstrukcjach najczęściej jest łańcuch). Do tego słynie ze słabych pierścieni i sporego zapotrzebowania na olej. Ale to dobra jednostka. Mimo wszystko tania w naprawach i dość ekonomiczna – 9-10 l/100 km.
Co mnie zatem w ogóle zainteresowało w tym aucie? Dość nudny, pudełkowaty wygląd (uwielbiam takie auta) oraz napęd 4×4 z reduktorem. Pomyślałem sobie, że przyda mi się takie auto na zbliżające się dwa remonty, które mnie czekają w najbliższych tygodniach, a później sprzedam być może Mazdę siostrze żony, bo ona wiem, że nie pogardzi takim „klocem”.
Nie myśląc długo, zadzwoniłem pod numer z ogłoszenia. Oczywiście wiedziałem, że dzwonię do handlarza. Człowiek, który odebrał mówił dość niewyraźnie, bo jak wyszło z rozmowy on już przeprowadza remont w mieszkaniu i sapie, bo dźwiga.
Zapytałem, kiedy mogę obejrzeć auto, ale też czy znany mu jest wygląd spodu. Bo to, że z zewnątrz Tribute wygląda znośnie widać w sumie na zdjęciach. Pan Jarek (imię znalezione w ogłoszeniu) odpowiedział, że młotka w podwozie wbić się na pewno nie da i że jest twardo. Oho, pomyślałem, no to znaczy, że ruda tańczy jak szalona. Nie zmieniło to jednak moich planów i dalszej chęci obejrzenia Mazdy.
Jadąc po drodze wstąpiłem po kolegów i pojechaliśmy zupełnie bez żadnej „napinki” na warszawskie Bemowo. Podchodząc do auta minął nas człowiek, który jak się chwilę później okazało był właśnie Panem Jarkiem. Z daleka krzyknął tylko z pytaniem, czy to my przyjechaliśmy obejrzeć auto? Odpowiedziałem, że tak, ale po podejściu do Mazdy, w zasadzie jego tylnego nadkola, wiedziałem, że oględziny dobiegły już końca.
Tribute ma mocno obłożone nadwozie efektownymi osłonami. Niestety jeden rzut oka na nadkole pod osłoną wystarczył, żeby zdecydowanie zniechęcić mnie do dalszej weryfikacji. Auta niestety nie ma… To znaczy jest, ale miękkie, całe zainfekowane korozją wynikającą pewnie z trzymania go przez wiele lat w ciepłym garażu po nawet krótkich zimowych przejażdżkach (o wiele lepiej słone drogi znoszą auta używane na co dzień lub stojące po prostu na zewnątrz). Takiego zainfekowania już się nie da wyczyścić. Trzeba ciąć i spawać, czyli… złom.
Pan Jarek na moją niechęć odpowiedział tylko bardzo nieprzyjemnym tonem: „acha, chodzi o tylny błotnik… nowe to tylko w Odyseju (nazwa dealera)”. Odwrócił się na pięcie i odszedł.
Co do błotnika. Istotnie został on pomalowany pędzlem i pewnie kryje się za tym jakaś rdzawa historia, jednak nie przejmowałbym się marnie pomalowanym błotnikiem w 20-letnim aucie.
Inna sprawa, że Pan Jarek, żeby przyjechać Mazdą do Warszawy – mieszka gdzieś koło Janek, założył do niej blachy z innego auta – Mazdy 6. A to jest karalne.
W ogłoszeniu napisane jest, że opony mają 5 mm. Szkoda tylko, że są całe spękane i pochodzą z 2008 roku.
Oczywiście to wszystko może nas spotkać w starym aucie, od którego nie trzeba wiele wymagać, ale słabe auto to o wiele niższa cena. Poza tym przyzwoitość nakazuje, żeby o wszelkich wadach sprzedającemu mówić. Tu widać handlarskie podejście, zdjęcia i opis.
Jaki jest morał z tej historii? Uważajcie na auta od handlarzy, bo widać wyraźnie, że na zachodzie skończyło się eldorado i nikt dobrych aut tanio nie oddaje. Skoro ta Mazda za 12 500 zł przyjechała do Polski i ktoś musi na niej jeszcze zarobić, nie mogła kosztować więcej niż 1,5 tysiąca euro. Morał numer dwa – nie patrzcie na lakier. A przynajmniej nie zaczynajcie oględzin od mierzenia grubości lakieru, poszukiwania rys i wypadkowości. Oględziny starszego auta zaczynamy zawsze i bezwzględnie od spodu.
Trzymajcie się ciepło i owocnych poszukiwań życzę.
Adam Gieras