Nie ukrywam, że na test tego białego cacka czekałem z niecierpliwością. Jeździłem różnymi M3 i M5, więc wiedziałem, że musi być dobrze. Łatwo było przewidzieć, że znaczek M będzie godnym partnerem do jazdy. W końcu 320 koni mechanicznych w niedużej „jedynce” musi dawać frajdę z jazdy. Trochę szkoda, że testowana „emka” miała napęd na cztery koła, bo jednak lubię „pozamiatać tyłkiem” po asfalcie. Rozumiem jednak, że napęd xDrive przekłada się dobrze na własności jezdne. Ten silnik, napęd czterech kół i ośmiobiegowy automat to połączenie szalone, jak i nowoczesne. Co z tego wyszło? Już mówię…
Zacznijmy od zewnętrznej strony M135xi. Przód nie porywa. Samochód wygląda trochę jak smutny sum, wyłowiony z rzeki pełnej mułu. Poprzednia „jedynka” była dużo ładniejsza z przodu. Jednak w miarę przechodzenia w stronę tylnej części tego auta, uśmiech się powiększa. Docieramy do tyłu samochodu i tu jest już dla oka bardzo przyjemnie – poprzedniczka wizualnie przegrywa. Dwie, sporych rozmiarów rury wydechowe zdradzają, że nie jest to wersja 114i, jednocześnie dodając charakteru temu autu. Szerokość opon również daje do myślenia. Wszystkie cztery „gumy” mają rozmiar 225/40/R18. Pomijam oczywiście oznaczenia na klapie bagażnika, bo nie każdy musi to zamówić. Z tyłu, samochód wygląda po prostu sportowo i z charakterem.
Dodatkowym smaczkiem dla fanatycznego oka są oczywiście dużych rozmiarów tarcze hamulcowe i zaciski w kolorze niebieskim, sygnowane logo M-Power. Zaciski znajdują się pod 18-calowymi felgami w modnym i wciskanym gdzie się tylko da, kolorze „magnesium-grey”, czyli po naszemu – szarym. Ta akurat część samochodu nie przypadła mi do gustu. Od zawsze uważałem, że BMW robi jedne z najładniejszych felg, ale nie tym razem. Pewnie wiele osób uważa inaczej, ale moim zdaniem wyglądają one „plastikowo” i tandetnie. Oczywiście wygląd felg, przodu, tyłu auta – są to rzeczy zależne od jednostkowych upodobań, więc przejdźmy dalej. Moje zdanie już znacie.
Wnętrze samochodu ma typowo sportowy charakter. Profilowane, a’la kubełkowe fotele, czarna podsufitka, gruba, mięsista kierownica i wiele klimatycznych detali, tworzą bardzo przyjemne poczucie we wnętrzu. Próżno szukać skóry na fotelach. To wersja sportowa, więc tyłek kierowcy ma się nie ślizgać na fotelu, tylko dobrze trzymać. Za to duży plus. Kolejny klimatyczny element.
W oczy od razu rzuca się duży ekran, obsługiwany znanym z innych modeli BMW, systemem i-Drive. Wszystkie ustawienia radia, nawigacji, parametrów samochodu, widzimy, obsługujemy i odczytujemy poprzez ten ekran. Co ciekawe, samochód ma kilka możliwości ustawień pracy zawieszenia, skrzyni biegów i innych, wpływających na jazdę elementów. Dostępne są tryby ECO PRO, Comfort, Sport i Sport Plus. ECO PRO ani razu nie włączyłem ze względu na samą nazwę. Taki tryb gryzie się z napisem na pokrywie silnika. Comfort jest dobry na spokojny wyjazd w trasę, z kobietą i psem. Jeżdżąc po ulicach Warszawy i okolic, używałem głównie trybu Sport. Wtedy to reakcja na naciśnięcie pedału gazu staje się natychmiastowa i dynamiczna – czyli odpowiednia. Silnik trzyma obroty, przy dohamowaniach, a skrzynia biegów, w trybie manualnym (łopatki) nie zmienia biegów aż do odcięcia zapłonu. Tryb sportowy, pozwala nam wyświetlić na ekranie tzw. „sportowe wskaźniki”, czyli coś na wzór obrotomierza, tyle, że pokazują one produkowaną aktualnie moc i moment obrotowy. Taki gadżet dla młodszych użytkowników. Po prostu mamy władzę.
Przy napędzie na cztery koła, śmiało i bez obaw można włączyć Sport Plus – tryb taki jak Sport, tyle, że pozbawiony elektronicznego „anioła stróża”. Polecam. Brak kontroli trakcji, nie oznacza jednak, że samochód można łatwo wprowadzić w poślizg. Co to, to nie. „M-ka” prowadzi się jak przyklejona i nie daje się łatwo prowokować. By uzyskać jakikolwiek uślizg na ulicy, trzeba bardzo się postarać. Co nie oznacza, że brakuje mocy. O nie! Przyspieszenie jest zaskakujące i bardzo wciska w fotel. Trzylitrowy, turbodoładowany benzyniak, pcha sportową jedynkę do 100 km/h, poniżej pięciu sekund. I to na prawdę czuć. Nie chwaląc się, nie jeden motocyklista był bardzo zaskoczony. Samochód ma też bardzo dobry „ciąg”, który zawsze charakteryzował wszystkie modele spod znaku „M”, AMG i inne im podobne.
Wciskając gaz do oporu, auto nie przestaje przyspieszać i mamy wrażenie, że mogłoby tak w nieskończoność. Wtedy to orientujemy się, że nasz błogi stan zakłóca mimowolne spojrzenie na prędkościomierz. W wyniku tego nieprzemyślanego ruchu, orientujemy się, że przepisy ruchu drogowego już dawno pozostawiliśmy wraz z innymi samochodami, czyli za sobą. Osiągnięcie prędkości ponad 200 km/h to „chwila-moment” w tym małym potworze. Cała twarz promienieje, serce bije szybciej i ma się ochotę przyspieszać i hamować od świateł, do świateł. Pierwszy bak wypaliłem jeszcze tego samego dnia, co odebrałem auto, a przecież cały czas nie jeździłem.
Hamulce są bardzo dobre i się nie przegrzewają nawet przy bardzo mocnej jeździe. Jednak w takim samochodzie, ważne są również zakręty. Tu, M135xi wydaje się być w swoim żywiole. Trzyma się drogi niesamowicie i jest wprost stworzony do pokonywania zarówno szybkich łuków, jak i ciasnych winkli. Zaryzykuję stwierdzenie, że EVO VIII nie prowadzi się aż tak dobrze. Ale może to wrażenie pod wpływem silnych emocji… Sam nie wiem. Panowanie nad tym samochodem na prawdę nie sprawia problemu, co czyni go idealnym kompromisem dla osób, które szukają hot-hatcha w bardziej hardcorowej formie. To samochód idealny dla młodych gniewnych. Tyle, że zamożnych. Wersja taka jak testowa, to wydatek ponad 240 tys. zł. Odejmując drogi, ośmiobiegowy automat, napęd xDrive i część wyposażenia, można znaleźć się poniżej 200 tys. zł. Zaczyna robić się ciekawie!
Całe wrażenie sportowego, bezkompromisowego samochodu psuje niestety system Start&Stop, który nawet przy bardzo ostrej jeździe, gasi silnik dojeżdżając do świateł. Zbrodnia! W takim aucie, to wręcz wstyd. Razem z trybem ECO PRO, system Start&Stop są nie mile widziane wraz ze znaczkiem M-Power. BMW za bardzo poszło w stronę ekologicznego mainstreamu. Auta takie jak M135, powinny być bezkompromisowe i „nieskażone” tego typu rozwiązaniami. Jak ktoś walczy o każdą kroplę paliwa, to nie kupuje jedynki z takim silnikiem. Łyżka dziegciu w beczce miodu. Na szczęście Start&Stop da się wyłączyć, tylko szkoda, że trzeba o tym pamiętać po każdym uruchomieniu silnika. No ale zostawmy już ten fakt, gdyż nie to jest istotne w tym aucie. Tego typu samochody mają dawać radość z jazdy, uśmiech na twarzy i przyjemność. A ten samochód idealnie się do tego nadaje. Tym bardziej, że nie jest aż taki drogi, jak na swoje możliwości.
Artur Ostaszewski
[table id=7 /]