Nie da się ukryć, że Land Rovery od lat kojarzą się z jazdą terenową i z tego się brytyjska marka wywodzi. Okazuje się jednak, że nie tylko Defendery potrafią zjechać z asfaltu. Na Land Rover Experience sprawdziłem, że każdy model z gamy (również luksusowe Range Rovery) potrafią pokonać dziury, jeździć trawersem, a nawet pływać.
Tor Modlin
Nasza wyprawa rozpoczęła się na torze Modlin, który oprócz bardzo fajnej nitki wyścigowej ma również część offroadową, która trochę mnie zaskoczyła, bo ma sporo podjazdów, sporo zjazdów, dziur i wybojów, ale także jazdę bokiem do nawet 35 stopni lub zbiornik do brodzenia o głębokości pół metra. To jednak bezpieczne, sztuczne warunki, które nie zrobiły większego problemu na przygotowanych samochodach.
A było ich kilka. Od bulwarowych: Evoque, Velara i nowego Range Rovera przez Discovery po typowo terenowe Defendery. Co ciekawe, każde z tych aut dawało radę na przygotowanym torze, a powiem szczerze, że osobiście podczas testów nie odważyłbym się tam wjeżdżać. Zwłaszcza terenową limuzyną za ponad milion złotych…
Wszystko dzięki elektronicznym systemom
To była już pierwsza okazja by sprawdzić wszystkie systemy działające w samochodach. Większość z nich działała w sposób automatyczny i wymagała kliknąć tylko parę razy konkretnego przycisku – bez wychodzenia na zewnątrz, zmieniania opon lub majstrowania śrubami w zawieszeniu. Ot taki offroad w białych rękawiczkach. Nawet reduktor włączaliśmy jednym przyciskiem, a dzięki pneumatycznemu zawieszeniu prześwit samochodu powiększał się o nawet parę centymetrów.
Sterowaniem napędu 4×4 oraz odpowiednimi blokadami można sterować osobiście, ale można też zaufać konstruktorom producenta. Dzięki systemowi All-Terrain Progress Control, który potrafi przygotować samochód do odpowiedniego podłoża – lepiej i bezboleśnie jeździ się po śniegu, piasku, błocie lub w wodzie. I nadal robi się to jednym kliknięciem, a reszta dzieje się sama.
Dodatkowym fajnym systemem jest asystent zjazdu oraz tzw. terenowy tempomat. Ustawiamy tryb jazdy, prędkość i samochód sam podjeżdża pod górkę, zjeżdża z niej lub przeprawia się przez błoto i koleiny. Wystarczy tylko kręcić kierownicą by wybrać odpowiedni tor jazdy.
Zabawa na żwirowni
Drugim elementem naszego dnia była wizyta na działającej żwirowni. Błoto, piasek i padający deszcz dały nam idealne warunki by sprawdzić powyższe systemy i możliwości terenowe testowanych samochodów. Można było też pojeździć szybciej i się poślizgać. Pojawiły się też większe górki, większe koleiny i zmiany warunków, więc lepszy realizm niż na torze. Co ważne, dalej każdy z wymienionych aut brał udział w jazdach i nie wymiękał. Od Velara do Defendera!
Co ciekawe, nawet luksusowy i wielki Range Rover miał ważne zadanie. W jednym miejscu pojawiła się ogromna kałuża o głębokości 80 centymetrów. Po co? A tak, żeby sprawdzić czujniki brodzenia i możliwości tego auta. I tak o to samochód za ponad milion złotych z nami za kierownicą bez problemu przejeżdżał przez taką przeszkodę. Dodam, że maksymalna głębokość brodzenia marki Land Rover to 0,9 metra więc było blisko, ale do środka woda nam się nie wlała.
Luksusowy offroad
Ostatnio jeździłem wysoko postawionym Wranglerem, o którym przeczytacie niedługo i był to off-road pełną gębą. Ciasne drogi, otwarty dach, piach w butach i błoto w kabinie. Marka Land Rover oferuje trochę inny rodzaj przepraw. Zwłaszcza modele premium to podkreślają. Jeśli macie znaną trasę i wiecie gdzie jechać, to możecie to nawet zrobić bez butów w nowych ciuchach relaksując się muzyką.
Resztą zajmie się sam samochód przejeżdżając przez większość przeszkód. Uważać trzeba tylko na lakier i felgi, ale od tego jest pełne okamerowanie samochodu, które pomoże ominąć czyhające pułapki. Są kamery 3D, przy przednich kołach, a nawet imitujące to co dzieje się pod samochodem.
No dobra – czasem jeszcze nami bujnie, ale na wygodnych fotelach, to żaden kłopot.
Dwa cacka – Nowy Range Rover i Defender z V8
Oprócz możliwości terenowych miałem w końcu okazję zobaczyć w akcji i dotknąć najważniejszy model, czyli topowego Range Rovera. Nie wiem do końca czy jestem fanem tyłu karoserii z tymi cienkimi reflektorami, ale trzeba przyznać, że auto robi wrażenie, bo jest wielkie. W środku oczywiście luksusowo, grube dywaniki, najlepsze materiały i szereg wyposażenia, ale mam wrażenie, że oprócz świetnego wyciszenia, komfortu jazdy (auto płynie), to brakuje mu trochę bajerów – zwłaszcza na tylnej kanapie. Niedługo jednak prawilny test, więc tak tylko chciałem zaznaczyć, a raczej nie wjedziemy tym autem w teren, chociaż możliwości są ogromne i nieodstające od reszty gamy. W wersji ze zdjęć pojawił się diesel pod maską, ale w kabinie w ogóle go nie słychać, a odzwierciedla się to pięknie w niskim spalaniu (w trasie 6-7 l/100 km).
Drugim cacuszkiem, które pojawiło się na imprezie był Land Rover Defender z V8 pod maską. Muszę przyznać, że nowy Def, to rewolucja stylistyczna w porównaniu ze starszymi generacjami. Auto wygląda przez to trochę zabawkowo, ale zdecydowanie nie straciło na charakterze i potencjale terenowym. Ja chciałem wspomnieć tylko o 525-konnym V8, które świetnie brzmi i jest trochę paradoksem w tym aucie. Chociaż 5,2 s w Defenderze do setki robi wrażenie, a uciąg 625 NM mówi sam za siebie. A konfig za prawie 700 tysięcy złotych lekko szokuje.
Podsumowując Land Rover Experience to doskonale spędzony dzień i genialne doświadczenie. Nie przyszło by mi do głowy, żeby autami za kwoty pozwalające kupować mieszkania pchać się w tak trudny teren. Oczywiście tu wszystko było profesjonalnie przygotowane, więc margines błędu był nieduży, ale i tak to spore przeżycie. Mimo, że nie ubrudziłem spodni i butów to emocji nie brakowało, a marka Land Rover to po prostu definicja możliwości terenowych – nawet w wydaniu premium.
Konrad Stopa