Po ponad 60 latach Bentley zadecydował o wycofaniu z oferty jednego z najbardziej kultowych i najdłużej produkowanych silników w dziejach motoryzacji. Szkoda tego Mulsanne.
Silnik 6.75 nierozerwalnie kojarzył się z marką Bentley. Po raz pierwszy został on użyty w 1959 roku w modelu Bentley S2 rozwijającym około 200 KM. Na przestrzeni lat motor ten przechodził naturalnie szereg modyfikacji, koniecznych do spełniania coraz to nowych norm oraz wymagań klientów.
W swojej ostatecznej formie został wzbogacony między innymi o podwójne doładowanie, wtrysk bezpośredni oraz system odłączania cylindrów. Umożliwiło to rozwinięcie 537 KM oraz niewyobrażalnych 1100 Nm osiąganych poniżej 2000 obrotów na minutę. Trzeba przyznać, że tak niskoobrotowa charakterystyka w przypadku silników benzynowych jest czymś bardzo rzadkim.
Tym bardziej szkoda, że wraz z tym silnikiem do historii odejdzie również sam Mulsanne. Był on flagowym, a zarazem jedynym niekorzystającym z jednostek napędowych opracowanych przez koncern VAG modelem marki. Aby godnie go pożegnać, Bentley zadecydował o wypuszczeniu limitowanej do 30 sztuk serii o wymownej nazwie „6.75 Edition”.
Bazuje ona na wariancie Mulsanne Speed wzmocnionym o dodatkowe 24 KM. Pomimo masy przekraczającej 2.5 tony, 537 KM umożliwia osiągnięcie 100 km/h w czasie poniżej 5 s. Dodatkowymi wyróżnikami edycji specjalnej jest specjalne wykończenie wnętrza z licznymi wstawkami przypominającymi o przebywaniu w wyjątkowym pojeździe. Na zewnątrz chromowane dodatki zostały pokryte błyszczącą czernią, pojawiły się również specjalne obręcze kół. Dodatkowym smaczkiem jest podpis samego prezesa Bentleya – Adriana Hallmarka, umieszczony na ręcznie składanym silniku.
Ostatnie egzemplarze Mulsanne z silnikiem 6.75 zjadą z taśmy produkcyjnej tej wiosny. Niewątpliwie staną się one w przyszłości poszukiwanymi przez kolekcjonerów klasykami.
Paweł Zaorski
fot. Bentley