Kupić dobry samochód używany nie jest łatwo, a rynek rządzi się swoimi prawami. Oszustwa i półprawdy sprzedających to wciąż chleb powszedni.
Choć nie uważam się za eksperta, w rodzinie i wśród znajomych zyskałem sobie status “speca od samochodów”, co niesie za sobą pewne konsekwencje. Przede wszystkim gdy chodzi o jakikolwiek samochód używany, z automatu staję się doradcą klienta. Większość “zleceń” dotyczy samochodów używanych z różnych półek cenowych. Ostatnio opisałem ze szczegółami jak sam szukałem samochodu klasy średniej do mniej więcej 50 tysięcy – zachęcam do poczytania TUTAJ. Przy takich kwotach skala patologii motoryzacyjnej jest zdecydowanie mniejsza niż przy starszych i tańszych autach.
Na przełomie wiosny i lata tego roku dostałem kolejne zadanie specjalne. Miałem niemal w tym samym czasie znaleźć dwa samochody z dolnych rejonów rynkowej drabinki. Oba miały być popularnymi kompaktami – pierwszy do 18 tysięcy, drugi do 9 tysięcy zł. Warunki raczej standardowe – benzynowe silniki, ogólna trwałość i niskie koszty eksploatacji, zdrowa blacha i jakieś minimum wyposażenia (klimatyzacja). Oba miały też być w stanie zmieścić w bagażniku złożony wózek dziecięcy. Ten ostatni warunek okazał się kluczowy, bo wyciął z poszukiwań wszystkie auta segmentu B.
Samochód używany do 18 tysięcy
Na początek opiszę ciekawe przypadki przy szukaniu auta rodzinnego do 18 tysięcy. Bardzo polecałem klientom Nissana Note i po obejrzeniu paru sztuk nadal podtrzymuję swoje zdanie. To samochód spoza sfery zainteresowania młodych i gniewnych, więc wiele egzemplarzy na rynku jest godnych polecenia. Niezłe zabezpieczenie przed rdzą, silniki benzynowe na łańcuchu rozrządu, pojemne wnętrze i dość nowoczesny wygląd to główne zalety tego auta.

Obejrzeliśmy Citroena C3 Picasso, który był w tragicznym stanie pod kątem estetyki z zewnątrz i w środku. Albo ten egzemplarz miał ciężkie życie, albo Francuzi poskładali ten wóz z plastików bardzo kiepsko znoszących próbę czasu. Do tego zmatowiały lakier i pożółkłe reflektory wyglądały bardzo kiepsko. Obejrzeliśmy jeszcze Hyundaia i30 z licznymi ręcznie wykonanymi zaprawkami, Kię Carens której przód wskazywał na jakiś większy lub mniejszy dzwon, Skodę Octavię I mogącą służyć za reklamę plaka i Forda C-Max, którym nie dało się pojeździć, gdyż nie miał ubezpieczenia (a co z ciągłością?).
Ostatecznie życie udowodniło, że rządzi się przypadkiem. Właśnie przez przypadek trafiliśmy na stojącego w komisie Forda Focusa 2 z 2008 roku. Najlepszy silnik – Volvo 1.6 101 KM. Bardzo ładny lakier, bardzo ładne wnętrze, bardzo mało rdzy i niezłe wyposażenie. Prócz kół – stan oryginalny, 123 tysiące przebiegu, dość bogata dokumentacja. Przy oględzinach od spodu na jaw wyszedł mały wyciek z okolic uszczelniacza wałka rozrządu, ale sam rozrząd i tak trzeba wymienić z racji wieku, dlatego mimo wszystko poleciłem ten samochód. Cena wywoławcza 18 500, ostatecznie wyszło 17 000 zł.


Samochód używany do 9 tysięcy
W tym przypadku było o wiele bardziej ciekawie. Na pierwszy ogień poszedł Ford Fusion z 2006 roku wystawiony za 7900 zł. Auto ogólnie brzydkie, do tego zniszczone życiem. Sprzedający (grzyb) miał do niego 8 zabytkowych opon, więc tak naprawdę wszystkie nadawały się tylko na śmietnik. Dla dziadka nie było to problemem, bo “kiedyś robili inne opony”, a poza tym “gumiarz mu powiedział że jeszcze można”. Najbardziej nie podobały mi się mocno skorodowane wahacze, do tego pompa wspomagania obficie oddawała płyn.
Drugi – Focus MK2 za 8900 zł w komisie pod Sochaczewem. Auto wyglądało jakby zostało zapomniane, stało na placu kompletnie zastawione. Nie można było nim ruszyć nawet na metr. Właściciel komisu także nie oddalał się od nas nawet na metr jakby bał się, że coś popsujemy. Do tego swoim zachowaniem sugerował, że marnujemy jego cenny czas.
Handlarz to nie zawód – to styl bycia
Później oglądałem jeszcze jednego Focusa (7290 zł do negocjacji), który w opisie na stronie był bez rdzy, a faktycznie – wiadomo. Dolna część błotnika przedniego prawego była już cała ruda, ale według sprzedającego to nie problem – “kupuje się reperaturkę, wspawuje i gotowe, no nie?”. Lakier był zmęczony, a klimatyzacja nie trzymała ciśnienia, do tego lampa miała połamane zaczepy po jakiejś stłuczce, więc pewnie nie dałoby się jej prawidłowo ustawić bez wymiany.

Po naszej rezygnacji z Focusa sprzedający dodał, że ma jeszcze Nissana Primerę za 5000 zł z silnikiem “po remoncie”, więc tylko lać i jeździć. Może się nie znam, ale porządny remont silnika to koszt mniej więcej 2 razy przekraczający kwotę wywoławczą za to auto… Do tego Nissan okazał się równie zużyty, choć (o dziwo) mniej pordzewiały. Być może jednak coś przeoczyłem, bo oglądałem ten samochód może 3 minuty. Poza tym wyszło na jaw, że sprzedawca ściąga te gruzy z Niemiec, choć oględziny odbywały się na ulicy przy jakiejś randomowej posesji w Ząbkach.
Oba auta okazały się słabe, ale jeszcze gorszy był sprzedający. Był w stanie odparować każdy zarzut, wytłumaczyć każdy brak w sprzedawanych autach. Nie było to jednak miłe, wydawał się po prostu nachalny, jak to często bywa z osobami o nadmiernej pewności siebie. Ostatecznie miałem ochotę po prostu stamtąd odjechać i nie mieć już z nim do czynienia.
“Klima do nabicia”
Był jeszcze Seat Leon z 2004 roku, ale tu do oględzin nawet nie doszło. Samochód miał oczywiście klimę “do nabicia” i sprzedający zapewniał, że “jeszcze dziś” podjedzie i to zrobi, bo ma kolegę itp. itd. Zrezygnowałem, choć na zdjęciach wyglądał ładnie. Nie doszło też do oględzin Hondy Civic z 2001 roku, choć tu akurat trafił się szczery sprzedający. Już przez telefon uprzedzał, że ruda tańczy jak szalona, a w środku jest zepsuta jakaś linka od nawiewu która kosztuje 2000 zł i jest dostępna tylko w ASO. Doceniam szczerość, ale rozważałem Civika tylko w przypadku braku tego typu historii.
Ostatecznie klientka zakupiła Peugeota 307. Okazało się, że samochód wystawiony za 7500 zł może nie mieć rdzy, może mieć wszystkie szyby oryginalne, przebieg 133 tysiące kilometrów, obszerną dokumentację, ładny lakier i wnętrze. Trzeba zrobić rozrząd i kupić co najmniej dwie nowe opony, ale to nadal uczciwa oferta, dlatego doszło do zakupu. Pod maską proste i trwałe 1.6 16V o mocy 109 KM, a na pokładzie podgrzewane fotele i całkowicie sprawna klimatyzacja automatyczna.


Kupić dobry samochód używany nie jest łatwo, ale da się to zrobić
15 obejrzanych aut. Łącznie ponad 24 tysiące wydanych złotych. Dwie udane transakcje. Dla mnie także mnóstwo bezcennej wiedzy i doświadczenia w poszukiwaniach używanych samochodów. Patologia niestety nadal funkcjonuje, a im tańsze auta, tym jest większa, dlatego w tego typu sprawach trzeba przede wszystkim być cierpliwym. Na oględzinach dobrze jest mieć ze sobą “hamulcowego”, który z zimną głową podejdzie do oferowanych aut. Jak sam przyznał jeden z moich klientów – gdyby mnie nie było, kupiłby pierwsze lepsze auto. Miło jest być docenionym, ale prawdziwą satysfakcją będzie dla mnie obserwować jak kupione fury służą właścicielom długo i bezawaryjnie.
Bartłomiej Puchała