Z czym kojarzy Wam się Japonia, bo mnie z lewostronnym ruchem, Toyotą Pixis Mega (wygooglujcie), brakiem miejsc parkingowych w dużych miastach i oczywiście – driftingiem. A kojarzy Wam się z z luksusowymi limuzynami i szybkimi coupe z Niemiec, które mają kierownice po właściwej – z naszego punktu widzenia – stronie. Nie? To czas to zmienić!
We wschodniej Europie – mam tu na myśli Ukrainę, Białoruś, Rosję, Gruzję – panuje już mocno rozkręcona moda na zakup auta sprowadzonego z Japonii. Specjalizują się w tym rosyjskie firmy, które z kraju kwitnącej wiśni ściągają auta w hurtowych ilościach. To, że kierownica w takich samochodach znajduje się po niewłaściwej stronie nie jest żadną przeszkodzą – wschodnioeuropejskie przepisy już dawno pozwalają takie samochody rejestrować. Zresztą zakaz i tak by nic nie dał – tam łapówka to nadal niepisane prawo naturalne. To jak się jeździ takim samochodem w ruchu prawostronnym opisałem niedawno w artykule traktującym o moich spostrzeżeniach z dziesięciodniowego pobytu w Gruzji. Kto by się jednak tym przejmował? Przecież także w Polsce, kraju, w którym od niedawna można rejestrować auta z kierownicą po prawej stronie, nowe przepisy weszły, bo kilku oszołomów próbowało bronić swoich absurdalnych racji…
Wróćmy jednak do Japonii i tamtejszej motoryzacji. Co przyciąga rosyjskich handlarzy po takie auta? Wyobraźcie sobie mnóstwo używanych samochodów, których w Japonii nikt już nie chce, a które przez swój „defekt” nie nadają się do użytkowania nigdzie poza Nową Zelandią, Wielką Brytanią i Australią… Cena jest więc wystarczającym argumentem, ale mamy też coś innego – niewyeksploatowanie. W Japonii nie bardzo jest gdzie jeździć, ulice są ciągle zatłoczone, ubezpieczenia, opłaty rejestracyjne itd. bardzo drogie, a kierowcy – poza miłośnikami driftingu i świecących na wiele kolorów stroboskopów poukrywanych w czeluściach nadwozi – średnio zakochani w podróżach własnym środkiem lokomocji. Przebiegi kilkuletnich aut rzadko przekraczają więc kilkadziesiąt tysięcy kilometrów, i nawet gorsze materiały wykończeniowe – szczególnie modeli przygotowanych tylko na japoński rynek, które stanowią 99 % ogółu – nie odstraszają. Za 4-letnie Mitsubishi Grandis, znajomy Gruzin, którego poznałem na wakacjach zapłacił parę lat temu niecałe 6 tysięcy dolarów. Teraz takie auto kupicie w Polsce za ok 20 tys. złotych, ale nie będzie miało 4, tylko 10 lat, a jego oryginalny przebieg na pewno nie będzie niższy niż 300 tys. km. Jego miało 22 tys!
Jest jednak w Japonii jedna grupa aut, która szczególnie zaczyna interesować także Europejczyków. I nie chodzi tu o miłośników Skyline’a ze stroboskopami, którym będzie można driftować na imprezie motoryzacyjnej, ale o pasjonatów motoryzacji przez duże „m”. Japończycy mają bowiem jeden, nieuleczalny kompleks – chcą żyć jak Europejczycy, mieć oczy jak Europejczycy, mieć skórę jak Europejczycy, mieć włosy jak Europejczycy, mieć luz Europejczyków i… ich samochody. Jednak nie chodzi tu o Peugeota 307, Volkswagena Golfa czy Fiata Ducato. Nie takie samochody w głowie mieszkańcom Tokio. Oni wyjątkowo kochają luksusowe niemieckie sportowe coupe i limuzyny. Czczą te samochody do tego stopnia, że zamawiają je w wersjach z kierownicami po niemieckiej stronie.
Takie auta, a mówimy o Mercedesach S, BMW 7, Porsche 911, Mercedesach SL, BMW 850 jeżdżą po ulicach dużych miast wożąc tyłki japońskich milionerów, a ci – jak wiadomo – głównie siedzą w pracy, więc przebieg dla 17-letniego auta rzędu 50 tys. km to nic wyjątkowego. Jest jednak jeden minus – tamtejsi mechanicy są jeszcze gorsi niż polscy. Naprawa samochodu bez odpowiedniego schematu, w dodatku niejapońskiego jest dla nich na tyle problematyczna, że rzadko się jej podejmują. Dlatego niestety pewne sprawy mogą wymagać dopieszczenia po wielu latach użytkowania. W zamian można za to dostać różne osobliwe dodatki w aucie sprowadzonym z kraju kwitnącej wiśni. Są to np. liczne „brzęczyki”, które witają się z kierowcą po japońsku po przekręceniu kluczyka, grają wesołe japońskie melodie, jeśli nie zapali się świateł, itd.
Koniec przynudzania. Sprawdźcie, co udało mi się znaleźć w Polsce na największym portalu ogłoszeniowym:
1. Mercedes G320
Tego auta chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Co prawda prezentowany egzemplarz dysponuje jedynie 215-konnym silnikiem V6 pod maską, ale wcale to nie oznacza, że jest powolny. Pierwsza setka pada łupem po 11,3 sekundy, a auto jednak swoje waży. W dodatku w terenie jest niezastąpione. I jeszcze ten przebieg – 134 130 km, w 17 letnim aucie!
Cena: 89 000 zł, a ogłoszenie – tu.
2. BMW E32 750i V12
Nie dość, że jest to jedno z najładniejszych BMW w historii firmy, to jeszcze ma przepięknie brzmiącą V12 pod maską (można na pokrywie silnika postawić monetę na sztorc i się nie przewróci). Ale jest jeszcze jeden argument. Mimo 24 lat na karku, opisywane e32 ma tylko 37 408 km na blacie! Cena, wysoka, ale kurczę – toż to nowe auto!
Cena: 39 900 zł, a ogłoszenie – tu.
3. Mercedes-Benz C126 560SEC
Oglądaliście serial „Odwróceni”? Jeśli tak, to zapewne pamiętacie, że Blacha Blachowski jeździł dokładnie takim autem. Ślicznotka, jak nazywał ją grany przez aktora członek mafii pruszkowskiej, miała jasne, skórzane wnętrze i szprychowe alufelgi BBS. Ten egzemplarz jest zachowany w oryginale. I dobrze!
Cena: 49 800 zł, a ogłoszenie – tu.
4. Mercedes-Benz W201 2,5 16V
Jak zdałem prawo jazdy, to mój ojciec obiecał mi zakup takiego W201, popularnej 190-tki z silnikiem 2.0 D 75 KM. W 2002 roku znalezienie takiego egzemplarza w stanie do jazdy było jednak bardzo trudne (dwa lata później weszliśmy do UE i Polskę zalała fala staruszków, ale wcześniej dominowały zajechane rozbitki), dlatego skończyło się na Matizie. Później miałem jeszcze jedno podejście do Baby Marcedesa, mniej więcej 6 lat temu, ale ktoś mnie ubiegł i piękne W201 2.3 trafiło do innego właściciela. W201 2.5 to rodzynek. Oczywiście bardziej poszukiwane są wersje Evolution (z tym samym silnikiem), Cosworth lub AMG, ale ten tutaj wystarczająco działa na moje zmysły. A na Wasze?
Cena: 54 900 zł, a ogłoszenie – tu.
5. Mercedes W124 300E
W124 przeciwstawia w sobie dwie sprzeczności – z podstawowymi silnikami jest powolną kanapą na kołach, natomiast ma w swojej palecie kilka takich jednostek, które robią z niego wyglądający jak betonowy kloc pocisk. Ten prezentowany tutaj to jedna z mocniejszych, jak na tamte lata jednostek (później zastąpiło ją 320). Nie nadaje się specjalnie do gazu, bo to jeszcze KE-Jetronic, czyli mechaniczny wtrysk (nie da się podłączyć elektroniki instalacji), ale jeździ się tym bardzo przyjemnie. Wstawiłem, bo bardzo podoba mi się tylny spoiler przechodzący płynnie z klapy pojazdu – w Polsce takiego jeszcze nie widziałem.
Cena: 27 000 zł, a ogłoszenie – tu.
6. Nissan Silvia
Postanowiłem wrzucić też jedno auto, z którym Japonia kojarzyła mi się do tej pory bardziej. Nissan Silvia, czyli prawdziwe rasowe coupe, które dzieli płytę podlogową z modelem 200 SX i 240 SX. Czy ten egzemplarz jest wart zainteresowania? Ciężko powiedzieć, bo nie mam odniesienia, ale dla kogoś, kto szuka auta do grubej zabawy, może okazać się, że właśnie je znalazł. Tylko błagam – nie jeździjcie nim po drogach…
Cena: 40 000 zł, a ogłoszenie – tu.
Szperając po czeluściach polskiego internetu można znaleźć dużo więcej luksusowych limuzyn z Niemiec sprowadzonych z Japonii. Dominują BMW i Mercedesy (tych drugich jest nawet więcej). Zauważyliście te śmieszne antenki na zderzakach? Służą do oceniania odległości od przeszkody najdalszego od kierowcy punktu pojazdu. Prawda, że pomysłowe?
Adam Gieras
fot. allegro.pl, otomoto.pl