Holenderski koncern zamierza wstrząsnąć marketingiem Formuły 1, aby dotrzeć do milionów nowych odbiorców królowej sportów motorowych.
Alkohol i samochody to nigdy nie było dobre połączenie. Zawsze mnie dziwiło, że reklam tytoniu zakazano w F1 już dawno temu, a takie marki jak Smirnoff, Johnny Walker czy Martini mogą bez problemu umieszczać swoje logo na bolidach i nikt nie ma pretensji. Ale jak wiemy, całym tym cyrkiem rządzi Bernie Ecclestone, który zorganizowałby nawet Grand Prix w Korei Północnej, gdyby mu odpowiednio zapłacono. Od następnych sezonów Heineken zostanie jednym z głównych sponsorów Formuły 1 i wiele ma się zmienić w globalnym postrzeganiu F1 jako marki. Przez ostatnie 20 lat udało się to zrobić z UEFA Champions League, które zyskało wielu odbiorców głównie poza Europą. Współpracowano także z producentami filmów o Jamesie Bondzie.
Holendrzy chcą przede wszystkim bardziej uaktywnić social media, gdyż to najłatwiejszy sposób dotarcia do młodych fanów. Nowością mają być też aranżowane spotkania fanów z gwiazdami F1, akcje promocyjne w miastach-organizatorach Grand Prix, specjalne strefy Heinekena na samych torach i inne. Nie zapomniano o tradycyjnych dla F1 metodach reklamy takich jak bannery przy nitce toru czy prawa do użytku logo F1 na swoich butelkach. Oczywiście nic nie zmieni się z dnia na dzień, nastawienie jest na długoletnią współpracę, której efekty ocenimy za 10-15 lat.
Moim zdaniem Formule 1 rządzonej przez Berniego przyda się lekki wstrząs od mistrzów marketingu jakimi niewątpliwie są spece z Heinekena. Gdyby tak jeszcze mogli zmienić regulamin techniczny i powrócić do V8, albo może V10… Ale kierunek, w którym zmierza F1 pod względem technicznym to temat na zupełnie inny artykuł.
Bartłomiej Puchała
fot. Redbull