Site icon Motopodprad.pl

Ford Mustang na torze w Bednarach

IMG 03051

IMG 03051

Tak, w końcu jest! Ford Mustang bez kombinacji dostępny w całej Europie, w tym w Polsce. Przynajmniej w teorii, bo na razie cała seria przeznaczona na nasz rynek została wyprzedana. Czekaliśmy na to ponad 50 lat, więc nie ma się co dziwić, ale czy było warto czekać?

Po kilku godzinach jazd na podpoznańskim torze w Bednarach, gdzie miałem okazję pojeździć sportowo w bezpiecznych warunkach, spróbuję odpowiedzieć na to pytanie. To oznacza jednak, że poniżej nie przeczytacie standardowego testu, więc nie dowiecie się ile miejsca jest na tylnej kanapie lub jak duży w Mustangu jest bagażnik. Po prostu jest to mało istotne.

Ale w końcu do rzeczy! Nowy Ford Mustang wygląda bardzo agresywnie i dynamicznie. Mimo, że ten fastback nie posiada aż tak wielkiej maski jak egzemplarze sprzed kilkudziesięciu lat, to nie brak w nim odwołań do protoplasty. Nakarmiony wieloma informacjami z marketingowych gadek mogę Wam przekazać, że linia na masce jest zaadoptowana z I generacji, a cały przód z grillem i klapą to zaciśnięta pięść – widzicie to? Jeszcze nie, to wystarczy zobaczyć tylne reflektory z pionowymi lampami, tego już nie ma nigdzie indziej!

Według mnie Mustang wygląda mega atrakcyjnie i zawadiacko. Owszem, wejście na rynek starego kontynentu ugrzeczniło model i zrobiło go trochę wychudzonym muscle carem. Przez to wiele osób ma pretensje  do Forda i uważa nowego Mustanga za brzydala – ale, to już ich prywatna sprawa…

Najważniejsze elementy zostały – emblematy konia, szerokie nadwozie i drzwi bez ramek. Nic tylko zakładać skórzaną kurtkę i okulary przeciwsłoneczne typu Aviator. Dodatkowo Ford od razu przygotował wersję „convertible”, więc można „przyszpanować” również wsiadaniem. Uzupełniając dodam, że dostępny jest tylko miękki dach (składa się dosłownie w kilka sekund), a na prezentacji pojawiły się cabrio tylko ze słabszym silnikiem. Ważne, że bez dachu Mustang też wygląda fajnie, aczkolwiek bez porównania do coupe.

Ten mniejszy silnik to kontrowersyjna konstrukcja Ecoboost o pojemności 2,3 litra i 314 KM, który brzmi dość słabo, ale napędza tego rumaka (1620 kg) w około 5,5 sekundy do setki. Kontrowersyjny, ponieważ teoretycznie muscle car z motorem pasującym bardziej do Mondeo niż Mustanga to pomyłka. Praktycznie jednak, auto może pędzić aż 250 km/h, a silnik nieźle sobie z nim radzi. Czy to sporo? W porównaniu z V8 oczywiście nie, ale obiektywnie patrząc silnik jest wystarczający. Świetnie współpracuje z kierowcą, a sam samochód o dziwo skręca i to nieźle – jest po prostu europejsko. Ponadto sprzęgło oraz manualna skrzynia biegów (6 przełożeń) są mniej toporne niż w GT z V8.

Drugie testowane auto to pięciolitrowe V8, które jest całkiem inną bajką. GT zobowiązuje, więc 421 KM i 528 NM maksymalnego momentu obrotowego wyrywa z piskiem opon do setki w 4,9 sekundy, a gdyby nie elektroniczne kagańce jazda nim byłaby bardzo wymagająca. Będąc właścicielem zostalibyście namiętnymi widzami prognozy pogody, ponieważ jazda Mustangiem GT po mokrym to lekko stresowe zajęcie – na szczęście dziś na torze (a może właśnie nie…) elektroniczne stabilizatory były „ON”. Przez to jazda, nawet bardzo agresywna była do opanowania i stopniowała adrenalinę. Oczywiście prędkość maksymalna wersji V8, to również 250 km/h (blokada elektroniczna).


A jak na tych koniach się jeździ? Mówiąc kolokwialnie „z bananem na ustach”, ponieważ nawet słabszy Ford dostarcza sporej frajdy z jazdy i to również po krętych trasach. Mustang przestał być jedynie królem prostych i prowadzi się prawie idealnie. Prawie, ponieważ wspólnie z instruktorami stwierdziliśmy, że Focus ST robi to lepiej. Jednakże do wersji GT czułem większy dystans i respekt, więc duch prawdziwego Mustanga został, Ecoboostem mógłbym jeździć na co dzień.

Dlaczego? Bo jest spokojniejszy, w środku mniej surowy i nowoczesny. Oczywiście w wersji GT również nie brakuje nowego systemu infomedialnego SYNC 2, klimatyzacji, podgrzewanych siedzeń i elektrycznych „ułatwiaczy”. W wersji Ecoboost to pasuje, w GT chciałoby się karbonu, aluminium, a nie ładnych plastików.

To jednak nieistotne gdy popatrzymy w cennik Forda. Mustang GT z pięciolitrowym potworem kosztuje około 170 tysięcy złotych. Co fajniejszego kupicie za taką cenę? Chyba nie Golfa R? To wybór pomiędzy sanatorium w Ciechocinku, a plażą w Saint Tropez na sierpniowy urlop. Poza tym różnica między mniejszym silnikiem to tylko 20 000 zł (od 148 000 zł), radzę więc dopłacić!


Z grzeczności zapomnę wspomnieć o spalaniu, bo po prostu nie przystoi. Poza tym na torze były to wartości z okolic 40 litrów. Czekamy na możliwość testów standardowych, to wówczas moja relacja będzie bardziej konwencjonalna i na pewno mniej emocjonalna. Czy lepsza? Ocenicie sami.

Dlatego też dziękujmy Fordowi, że dał nam opcję swobodnego obcowania z Mustangiem. Mam nadzieję, że już niedługo dzięki temu nowe Mustangi zaleją polskie ulice, by każdy prawdziwy fan motoryzacji mógł go zobaczyć i usłyszeć na żywo. Takie nowości na rynku to ja rozumiem, więc warto było tyle czekać!

Konrad Stopa

IMG 03051
Exit mobile version