Nowy Ford Explorer to elektryk, którego produkują w starej kolońskiej fabryce oddalonej od Warszawy o ponad 1100 kilometrów. I właśnie taki był cel naszej przygody, więc sprawdziłem czy elektrykiem da się podróżować nawet na dalekich trasach.
W tym tekście opowiem wam o pewnej przygodzie, która przydarzyła mi się kilka dni temu, a za całym zamieszaniem stał Ford. W sumie przecież nie ma lepszego sposobu na poznanie nowego auta niż kilkanaście godzin za jego kierownicą. Zabrzmiało więc jak wyzwanie, które podjąłem ze sporą ekscytacją.
Brzmi jak niezły plan
Plan był sprytny. Przejechać elektrykiem spory kawałek z Polski do Niemiec, by udowodnić, że w 2024 roku nie stanowi to już większego problemu, a sama jazda nie różni się za wiele od podróży autem z napędem konwencjonalnym, a przy tym nie potrwa za długo. Aby zwiększyć naszą motywację dodatkowym smaczkiem był fakt, że cała podróż okazała się być wyzwaniem na czas, więc trzeba było przyjąć odpowiednią strategię jazdy oraz ładowań, by zjawić się na mecie jak najwcześniej.
Wykonawca zadania – nowy Ford Explorer
Naszym narzędziem pracy został nowy Ford Explorer, który debiutuje na naszym rynku i ma niewiele wspólnego z poprzednikiem. Nie jest to już ogromny SUV z silnikiem V6, tylko kompaktowe auto z napędem elektrycznym czerpiące sporo ze współpracy marki z Volkswagenem. Powiązania widać na wielu frontach (najbardziej we wnętrzu), ale nie jest to brat bliźniak konkretnego modelu VW.
Zdjęcia Ford Explorer:
Samo nadwozie ze względu na aerodynamikę wydaję się być pełne i nie ma za wiele załamań. Brak typowego grilla i spore obłe powierzchnie od razu zdradzają, że mamy do czynienia z autem elektrycznym. Nazwa modelu pojawiła się zarówno z przodu pomiędzy reflektorami, jak i z tyłu. Wyróżnikiem estetycznym były również ciekawe słupki C oraz dosyć mocno zabudowane felgi. W środku głównie warto zwrócić uwagę na kwadratową kierownicę, minimalistyczny wyświetlacz zegarów oraz spory, pionowy ekran multimediów (który można było regulować i pochylać). To w tym ostatnim punkcie ukryto całą obsługę samochodu (od klimatyzacji, przez tryby jazdy i audio, po nawigację i łączność z telefonem).
Nasz samochód posiadał pośrednią opcję napędu z mocą 286 KM i baterią o pojemności 77 kWh z przeniesieniem mocy na tylne koła. Deklarowany zasięg tej opcji to nawet 600 km (przy poborze około 15-16 kWh na 100 km). Maksymalna szybkość ładowania tej wersji dosięga 135 kW. Obecnie w sprzedaży dostępna jest jeszcze mocniejsza wersja AWD (340 KM), a niedługo wejdzie również słabsza odmiana 170-konna.
Warszawa – Kolonia – 1100 km i 13 h podróży
Po przeanalizowaniu całej trasy założyliśmy, że pokonanie ponad 1100 km powinno zająć około 11,5 h plus ładowania. Przynajmniej tak o 6 rano zakładały popularne mapy pewnego amerykańskiego potentata, więc naszym odniesieniem były szacunki dla auta spalinowego. Przyjęliśmy taktykę trasy do kolejnej ładowarki tak by w zapasie mieć kilka procent baterii i potem wykorzystać najszybszą krzywą ładowania, czyli do 70-80 procent baterii, co miało zajmować jakieś pół godziny. Tak było w teorii, a jak wyszło w praktyce?
Planując tak długą trasę trudno zakładać czysto optymistyczny scenariusz. W końcu na drodze może zdarzyć się wszystko, a plany pokrzyżować pogoda, korki, wypadki lub inne nagłe zdarzenia. I tak też było w naszym przypadku, ponieważ wzmożony ruch w Niemczech, różne wypadki i zamykanie odcinków dróg naszych sąsiadów spowodowały różne zmiany pierwotnej trasy i reagowanie na bieżąco. Na szczęście podróżowaliśmy w duecie, więc pasażer również miał co robić podczas naszej jazdy, a pamiętajcie, że z tyłu głowy dźwięczało motywujące hasło – to jest rajd!
Zdjęcia z trasy:
Dla lubiących statystyki poniżej nasze wyniki i miejsca postoju na doładowania. W sumie trasa z nimi zajęła nam 13 h i 15 minut (sama jazda to 11 h i 28 minut). Średni pobór to niecałe 24 kWh/100 km, a średnia prędkość stanęła na 101 km/h. Koszt takiej podróży z powyższymi wynikami to w zależności od cen na ładowarkach nawet 1000 zł plus opłaty drogowe (my korzystaliśmy z karty Ford Pass, która zbiera setki tysięcy ładowarek w całej Europie). A tak się zatrzymywaliśmy:
- 1 przystanek pod Poznaniem po 2,5h i 300 km – od 5 do 79 % w 34 minuty – 66 kWh
- 2 przystanek pod Berlinem po niecałych 3 h i 260 km – od 7 do 83 % w 32 minuty – 61 kWh
- 3 przystanek za Wolfsburgiem po 2 h i 210 km – od 11 do 80 % w 28 minuty – 58 kWh
- 4 przystanek niedaleko Dortmundu po 2h i 230 km – od 9 do 61 % w 20 minut – 40 kWh
Na trasę ruszyło 8 ekip, w odstępach czasowych by nie dublować się przy ładowarkach. Celem podróży była Kolonia, gdzie znajduje się fabryka produkująca aktualnie Explorera i niedługo nowy model Capri. Nie trzymając was w napięciu powiem, że udało się zająć 2 miejsce, a różnica na mecie wyniosła ledwie 9 minut na przestrzeni ponad 13 h trasy. W sumie różnica między 1, a 3 miejscem to niecałe pół godziny, a każda z ekip przyjęła różne rozwiązania. My ładowaliśmy się 4 razy, zwycięzcy kilkanaście, a ostatnia ekipa na podium 5 razy. Rekordziści dojechali dzięki 3 ładowaniom.
Moje wnioski są takie, że trasa pochłonęła bez ładowań tyle samo czasu co spalinówką, a dzięki przystankom nie byliśmy mocno zmęczeni jazdą. Fakt, że półgodzinne postoje nie są jakimś wielkim wyrzeczeniem, chociaż deklarowany zasięg przez komputer pokładowy Explorera spadał szybciej podczas jazdy niż w teorii (podobnie jednak dzieje się też w aucie spalinowym, a wszystko zależy od naszej jazdy). Dodam, że jechaliśmy stylem podobnym do jazdy autem konwencjonalnym z uwzględnieniem przepisów (v-max samochodu to 180 km/h – w końcu byliśmy na niemieckich autostradach), z włączoną klimatyzacją i resztą wyposażenia w aucie. Uwagę mam jedynie do prędkości ładowania, która znacząco spadała już przy 60 %, gdzie ze 140 kW robiło się nawet 50-80 kW, a to znacznie wydłużało proces ładowania.
Powrót do korzeni – fabryka Forda namaszczona przez Henrego
Na powierzchni ponad 125 hektarów na obrzeżach Kolonii wzdłuż Renu rozpościera się fabryka Forda, która stoi już tutaj od 1930 roku. To właśnie w tym miejscu Henry Ford postanowił produkować swoje auta na europejskiej ziemi. Po niemal 100 latach zakład przeszedł gruntowną modernizację za ponad 2 miliardy dolarów, by przystosować go do produkcji elektrycznego Explorera i Capri. Wcześniej tworzony tu na przykład Fiestę.
Zdjęcia fabryki Forda – Kolonia:
Cel naszej podróży okazał się więc bardzo edukacyjną destynacją. W okularach ochronnych pojawiłem się na halach produkcyjnych, gdzie mogłem zobaczyć wytłaczanie blachy, montażownię czy proces zabezpieczania karoserii przed rdzą. Wszystko zautomatyzowane, pełne robotów i maszyn, ale też 12 tysięcy pracowników, więc to naprawdę spora fabryka!
Ford Classic Cars w Kolonii
Jako, że miejsce to jest pełne historii, to przy fabryce zorganizowano też małe muzeum. Kilkadziesiąt egzemplarzy przeróżnych Fordów pięknie pokazuje ewolucję tego producenta i jego pracę na przestrzeni lat. W hali nie zabrakło Fordów T, Forda Koln na cześć stworzenia fabryki czy innych oldtimerów. Było też sporo youngtimerów, czy amcarów, ale też spora kolekcja aut z motorsportu.
Z najciekawszych eksponatów na pewno trzeba wymienić Forda T, którym Aloha Wanderwell 100 lat temu okrążyła świat, projekty sportowe jak Mondeo z DTM czy wyścigowe Capri. Nie brakowało też nowszych modeli jak Focus RS w różnych generacjach, czy Fordy GT (zarówno klasyczny, jak i nowy). W skrócie bardzo przyjemne miejsce na krótkie odwiedziny.
Zdjęcia Ford Classic Cars:
Jak się bawić, to się bawić!
Wracając jednak do całej wycieczki wyszło naprawdę nieźle. Zapewne samodzielnie nigdy nie wpadłbym na taki pomysł, by w jeden dzień zrobić tyle kilometrów elektrykiem, ale pozytywnie się zaskoczyłem. I to nie tylko moje zdanie, a większości uczestników (zarówno sceptyków, jak i fanów bezemisyjnej jazdy). Nie powiem, że była to zupełnie bułka z masłem, bo korki przy kilku procentach baterii i sporej odległości od ładowarki potrafią podnieść poziom stresu, ale co to za zabawa bez odrobiny ryzyka i adrenaliny!
Wyjazd na jazdy testowe został sfinansowany przez Ford Polska, aczkolwiek firma nie miała wglądu i wpływu na treść przygotowanej publikacji.
Konrad Stopa,
elektryczny rajdowiec z przypadku