Ford odsłania wszystkie karty związane elektryfikacją gamy, stawiając na crossovery oraz samochody użytkowe. Co ciekawe, pierwszych będzie cztery (Puma, Mustang oraz dwa zagadkowe modele), a rodzina Tourneo oraz Transit przejdzie „na prąd”, zachowując swój pełny skład. Nie to jednak okazało się być największą niespodzianką prezentacji.
Rok 2035 przez wszystkich, nostalgicznie-ortodoksyjnych miłośników motoryzacji spalinowej, odmieniany jest przez wszystkie przypadki. I wcale się temu nie dziwie, bo wtedy, wszyscy nieniszowi producenci samochodów (czyli produkujący więcej, niż 10 tysięcy aut rocznie), nie będą mogli sprzedać nowego auta zasilanego czymś innym, niż prądem. Ewentualnie wodorem, ale świat — póki co — nie patrzy na to paliwo z większym zainteresowaniem. Jak więc producenci przygotowują się do wejścia w nową rzeczywistość?
Przede wszystkim trzeba mieć świadomość, że tak na poważnie, to proces ten trwa już od dobrych kilku lat, a stale zwiększająca się gama pojazdów zasilanych prądem, nie tylko coraz mniej przypomina dziwaczne pojazdy przyszłości, ale przede wszystkim, jest lepsza oraz bardziej dopracowana. I to pod każdym względem. Jakiś przykład? Można przytoczyć ich wiele, ale że ten tekst poświęcam modelom Forda, to weźmy jeden z nich na tapet. Proces elektryfikacji Transita zaczął się od wersji Plug-In Hybrid z 2019 roku, ale jeśli myślicie, że to typowy plug-in, jakich pełno na ulicach, to jesteście w błędzie.
Stopniowa elektryfikacja
Pod maską Transita Plug-In Hybrid siedzi litrowy silnik EcoBoost ale to nie on odpowiada za wprawianie auta w ruch. Motorem napędowym auta jest jednostka elektryczna o mocy 126 KM i całkiem sporym momencie obrotowym, który liczy tu 355 Nm. Z całą pewnością nie był to najlepszy wariant silnikowy, bo atuty modelu kończą się zaskakująco szybko. Z całą pewnością za to, hybrydowy Transit był najoryginalniejszy. Nowy, w pełni elektryczny model, to już topowa, „największa” odmiana, która ma silnik (a tym samym napęd) na tylnej osi. Moc? 184 — nieźle —, albo 269 KM (wow!). Owszem, elektryczne vany mają swoje minusy. Największym jest bateria o pojemności zaledwie 68 kWh, dzięki której — w zależności od wersji nadwoziowej — deklarowany zasięg to niecałe 220 km! Z drugiej strony, takie możliwości E-Transita w zupełności powinny wystarczyć do typowo miejskiej jazdy. Nie temu modelowi jednak chciałbym poświęcić najwięcej miejsca.
Zdecydowanie najciekawszym kąskiem prezentacji był elektryczny Ford F-150 Lightning. I tutaj warto się zatrzymać, bo „Błyskawica” nie pierwszy raz pojawiła się w nazwie wersji najpopularniejszego pick-upa Stanów Zjednoczonych. Pierwszy SVT Lightning, pojawił się na rynku w 1993 roku i został zbudowany na bazie krótkiej wersji nadwoziowej. Pod maską, zamieszkał motor z rodziny Windsor o pojemności 5752 cm3, który odziedziczył głowice po modelu GT40. Nie zmienia to jednak faktu, że moc 240 KM trudno nazwać imponującą. Szybki pick-up przełamywał barierę 96 km/h w nieco ponad 7 sekund, ale prędkość maksymalna, to ograniczone 176 km/h. Kolejna generacja (z 1999 roku) otrzymała 5.4 litrowe serce, które może pochwalić się gromadą 360 KM i 597 Nm momentu obrotowego (po liftingu 380 KM i 610 Nm). Takiemu zestawowi nie przeszkadzał nawet powolny, 4 biegowy „automat”. I z nim, sprint do „setki” oscylował w granicach 6 sekund, a prędkość maksymalna, to już trochę szalone 240 km/h. Czym więc może poszczycić się najnowsze wcielenie Lightninga?
Wisienka na torcie
Ma przedni, 400 litrowy bagażnik, bardzo dużo miejsca w środku i całą masę różnego rodzaju wtyczek, do których można byłoby podłączyć w zasadzie wszystko, co przyjdzie do głowy. Lightning ma też dwa warianty silnikowe. Mniejszy, 452 konny, zasilany jest prądem z baterii o pojemności 98 kWh. Większy pakiet akumulatorów, to już 131 kWh i łączy się z motorem o mocy 580 KM. Niemniejsze wrażenie robi tu moment obrotowy, z przygniatającym do fotela momentem obrotowym, wynoszącym 1050 Nm (w obu wariantach mocy)! Z takimi parametrami, Lightning może holować przyczepy ważące ponad 4,5 tony, za to pierońsko szybki sprint do 96 km/h trwa zaledwie 4 sekundy! Prędkość maksymalna? Jak na pick-upa, nieszczególnie robiące wrażenie 180 km/h (to i tak więcej, niż w pierwszym Lightningu), ale jak na „elektryka”, to i tak sporo. Zwłaszcza, kiedy przyjrzymy się wadze blisko 3 ton!
Jakieś minusy? Zasięg na — bez względu na wariant — naprawdę sporych bateriach. Bazowy model jest w stanie pokonać 370 km. Odmiana z większą liczbą ogniw, przejedzie 145 km dalej, choć w trasie, przy moim stylu jazdy („elektryki” nie mają u mnie taryfy ulgowej), wartości te pomniejszyłbym o połowę. Drugą łyżką dziegciu jest fakt, że — przynajmniej póki co — Ford nie planuje ekspansji F-150 na Stary Kontynent, tłumacząc się zbyt małym rynkiem na tego typu pojazd. Trochę mnie to nie dziwi, choć na pewno znajdą się chętni, którzy zdecydowaliby się na indywidualny import tego niezwykle ciekawego auta.
Marcin Koński