Dożyliśmy dziwnych czasów. Jeszcze nie tak dawno szok wywoływał u mnie cennik Hondy Civic, która w podstawowej wersji kazała sobie dopłacić za radio. Tesla jednak przebiła wyczyn Japończyków. Każe dopłacić za większy zasięg.
Sytuacja dotyczy wyłącznie modelu Tesla Y. Projekt jest na razie w fazie testów i działa wyłącznie na terenie Stanów Zjednoczonych. Standardowo Tesla model Y nawet w najsłabszej wersji za 205 tysięcy złotych oferuje 455 km zasięgu według WLTP. Dla częściej podróżujących w dłuższe trasy przewidziano dopłacenie do wariantu Long Range przy zakupie auta. Ta wersja, za niecałe 215 tysięcy złotych oferuje już 600 km zasięgu WLTP. Chociaż realnie jest to bliżej 500 kilometrów na jednym ładowaniu to w zupełności powinno wystarczyć. Nawet w Polsce sieć ogólnodostępnych ładowarek systematycznie rośnie a w niedalekiej przyszłości mówi się o tym, że przy głównych trasach ładowarki powinny być rozmieszczone co około 60 kilometrów.
Co zatem wymyśliła Tesla? Dodatkowe zwiększenie zasięgu przez aplikacje. Rzecz jasna, jest to opcja płatna. Zwiększenie zasięgu o 48 kilometrów do koszt 1000 dolarów (3800 złotych) a o 80 kilometrów to aż 1600 dolarów (6150 złotych). Funkcja „Energy Boost” to aktualizacja online, która zwiększa zasięg samochodu. Wystarczy kliknąć na ekranie, zapłacić.
Nie da się ukryć, że pomysł Tesli wywołał spore zniesmaczenie wśród Amerykanów. Czy konsekwencją tego ruchu nie będzie przypadkiem spadek zainteresowania modelami tej marki?
Tekst: Paweł Oblizajek
Zdjęcia: Tesla