To nie tak miało być. Miałem odpocząć, wybrać się w podróż do USA, zobaczyć kaniony, lepsze życie i wyluzowanych Amerykanów. Samochody? To nie był cel, ale… wyszło jak wyszło. Co prawda zobaczyłem i kaniony i tych ludzi, ale nie mogłem także oderwać wzroku od tego, co dzieje się na drogach w Stanach. Tym bardziej, że USA to totalnie inny motoryzacyjny świat niż polskie czy europejskie ulice…
Zacznę od tego, czego tam nie zobaczyłem. Citroeny, Peugeoty, Renault, Fiaty, Cupry/Seaty, Alfy Romeo, MINI, Skody, Volvo są dla Amerykanów niczym yeti. Podobno istnieją, ale nich ich nie widział. Bardzo rzadkim widokiem były Audi (tylko z serii Q), Mercedesy (tylko G), BMW (tylko M) i VW (tylko ID4/5). Kia (albo SUV-y albo modele, których u nas nie ma) oraz Hyundai (Santa Fe albo… Kony) były widoczne. Podobnie jak Mazdy, ale tylko MX-5 i CX-50 (świetnie wygląda, ale dlaczego jej u nas nie ma?). Były też Toyoty – Camry jeździ tam na potęgę, Priusów nieco mniej, a RAV4 praktycznie nie ma. Zupełnie inaczej niż w Polsce, co nie?
Ok, a czego w USA jest najwięcej? Tutaj nie będziesz zaskoczony! Bezdomnych, pick-upów oraz SUV-ów, ale nie takich pick-upów pokroju Forda Rangera. Nie SUV-ów pokroju Nissana X-Trail (tego w sumie jest sporo w wypożyczalniach, ale nazywa się to Rogue). Takimi modelami jeździ bieda. Prawdziwy Amerykanin ma pick-upa z bliźniakami z tyłu lub SUV-a, którym nie wjedziesz do żadnego europejskiego zadaszonego parkingu. Serio, oni tam uwielbiają wielkie auta i nie jest to żadną bajką! Królują rodzime marki. GMC, Chevrolet, Lincoln, Ford, a nazw większości modeli nie zapamiętałem.
A co z bardziej sportowymi samochodami? Mustangów jest więcej niż bezdomnych. Challengery, Camaro i Chargery pojawiają się niczym Żabka na każdym rogu skrzyżowania w stolicy. Są także Corvetty i co ciekawe, praktycznie same nowe, czyli C8. Porsche? Macany i Cayenne. 911 niewiele. Aaaaa i Amerykanie kochają elektryczną motoryzację. Kochają Tesle. Masa tego tam jeździ. Są wszędzie! Wszystkie modele łącznie z Cybertruckiem. Swoją drogą, pierwszy raz widziałem to auto na żywo. I wiesz co? Wygląda super! Jest z zupełnie innego świata. Na ulicy prezentuje się tak, jakby ktoś do filmu Wiedźmin wstawił kilku pikselowanych bohaterów z Minecrafta. Sporo jest także Lucidów. Jak u nas jeden się spalił to było wielkie halo. Gdyby tam się jeden spalił to nikt by pewnie tego nie zauważył.
Wszystko wymienione wyżej to taka amerykańska codzienność. A jak jest w bardziej niecodziennym i oderwanym od rzeczywistości Beverly Hills i Rodeo Drive? Tam czuć piniondz, ale… Bugatti, Pagani czy innych Koeningsegowow nie uświadczyłem. Tam jest bogato, ale raczej przewidywalnie. Nowe modele Ferrari, McLareny, kilka Lambo (Huracany, Revuelto) oraz cała masa… Rolls-Royce, Bentleyów, Urusów i Mercedesów G od AMG (chyba nie widziałem żadnej G-klasy nie od AMG). Jest drogo, jest kosztownie, ale mało wyjątkowo. Częstym widokiem na podjazdach w Beverly jest zestaw Tesla plus Bentayga/Range Rover/G-klasa.
Czy coś mnie zawiodło jeśli chodzi o amerykańską motoryzację? Co prawda, jak już wspominałem nie wybrałem się do USA podziwiać samochody, ale brakowało mi klasyków. Youngtimery pojawiały się na ulicach bardzo sporadycznie.
Czy byłem czymś zaskoczony? Tak! Autonomiczne taksówki Waymo, czyli Jaguary i-Pace wożą klientów bez kierowcy! Śmigają aż miło i nawet wyprzedzają inne auta! Czy czymś jeszcze byłem zaskoczony? Chyba nie. Potwierdziło się to, o czym wszyscy mówią i co widać na obrazkach zza wielkiej wody. Czy polecam się tam wybrać? Jak najbardziej! I nawet jeśli nie pojedziesz do USA dla zgłębiania motoryzacyjnego klimatu to gwarantuje ci, że i tak dasz się pochłonąć. Co chwilę będziesz odkręcał głowę albo za gigantycznym pick-upem, za złotą Teslą Cybertruck lub za jakimś dziwolągiem z logo Toyoty, o którego istnieniu nie miałeś zielonego pojęcia.
Paweł Kaczor