Duże SUV-y to ulubione samochody amerykańskich raperów, którzy w swoich teledyskach obsypują się pieniędzmi, otaczają pięknymi kobietami i kąpią w najdroższych trunkach świata. Jednym słowem szpanują ile wlezie.
Można czasem pozazdrościć tych obrazków, rodem raczej z Hollywood niż z Bronxu, ale na pewno nie można powiedzieć jakoby były one wyznacznikiem dobrego smaku. W owych teledyskach przewijają się różne SUV-y. Od Lincolna Navigatora przez Cadillaca Escalade, po bliższe nam – europejczykom – Mercedesy ML czy BMW X5. Porsche Cayenne też stanowiło scenografię dla wijących się w skąpej bieliźnie czarnoskórych seks-bomb. Próżno jednak szukać w towarzystwie raperów, obwieszonych złotem SUV-a pełną gębą – Volkswagena Touarega.
Pierwsza generacja największego Volkswagena pojawiła się na rynku już 12 lat temu. Wtedy wzbudził on podobne kontrowersje, co największa limuzyna spod znaku „samochodu dla ludu” – Phaeton. Klientom po prostu znaczek nie pasował do ceny. I tyle. Z czasem, w przeciwieństwie jednak do limuzyny, Touareg okazał się hitem sprzedaży i bardzo mocną pozycją na rynku luksusowych pseudoterenówek. Ludzie pokochali jego prostotę, w połączeniu z luksusem oferowanym we wnętrzu. Nie bez znaczenia był też dość spektakularny, acz wyważony wygląd. Kolos imponował z zewnątrz, a jeszcze bardziej wewnątrz. I tak, jak pierwsza generacja sprzed liftingu była całkiem miła dla oka, tak model „poliftowy” był już naprawdę ładnym autem.
W 2010 roku nadszedł czas na zmianę. VW wprowadził więc model drugiej generacji. W mojej opinii, ale nie tylko mojej, Touareg stracił nieco na swojej „mocy w wyglądzie”, ale stał się nieco bardziej wysublimowany i wysmakowany. Spokojne, nieco bardziej obłe kształty, brak zadziorności czy „klocowatości” mogą podobać się jeszcze bardziej, tej jakże mocnej grupie klientów dużych SUV-ów, czyli paniom. Z pewnością samochód stał się jeszcze bardziej niepozorny, nie przyciąga też niepożądanych spojrzeń. Nie wzbudza też emocji negatywnych, jak zazdrość, zawiść, czy skojarzeń typu – „bogacz!”, „gangster!”. To dobrze. Bardzo dobrze!
Testowany egzemplarz miał kolor biały, w kombinacji z czarno-metalicznym wnętrzem. Zestawienie typowe dla Volkswagenów spod znaku R-line. Fajne, ale osobiście bardziej pasuje mi to do Scirocco, czy Beetla, niż do Touarega. Bardziej trafnym byłoby chyba połączenie czarnego czy kawowego koloru nadwozia i jasnej tapicerki. Tak czy inaczej, wnętrze robi wrażenie. Samochód jest bardzo przestronny, a wszystkie elementy wnętrza wykonano z naprawdę solidnych i jakościowych materiałów.
Na środku konsoli mamy do dyspozycji duży ekran dotykowy, który oczywiście jest centrum dowodzenia praktycznie wszystkim – nawigacją, ustawieniami radia, kamerą cofania, podgrzewaniem foteli i kierownicy, układem i mocą dźwięków. Dodatkowo szklany dach panoramiczny imponuje swoimi walorami. Wnętrze jest bardzo luksusowe i właśnie takie miało być. Przecież to SUV za ponad 300 tysięcy zł. Fotele są bardzo wygodne, a sam samochód stwarza wrażenie idealnego do podróżowania w trasie. Wnętrze jest bardzo przyjazne, nic nie stuka, nie trzeszczy, nie drażni – cisza, spokój i melancholia, ale taka fajna melancholia. Taka, jak po dobrym seksie, a nie taka jak na mocnym kacu. Chyba mnie poniosło… No nic. Przejdźmy do jazdy.
Kierowca ma do dyspozycji kilka trybów pracy zawieszenia, skrzyni biegów i silnika. Jest tryb drogowy, tryb offroadowy, jest też możliwość ustawienia poziomu wysokości prześwitu. Dla każdego coś miłego. Wszystko elektronicznie, magicznymi pokrętłami. Ja, do mojej głównie miejskiej jazdy, używałem nastawień „sportowych” i w miarę niskiego prześwitu. Wszak nie jeździłem po bezdrożach (nie oszukujmy się, Touareg to nie terenówka), a po miejskich arteriach, więc im lepsze wyczucie i balans w zakrętach, tym przyjemniejsza jazda.
Przyjemności dostarcza również silnik. Dobrze znana jednostka 3.0 TDI to po prostu optymalny wybór do Touarega. Nie znam statystyk ale jestem przekonany, że przynajmniej 75% sprzedaży tego modelu będzie stanowił ów trzylitrowy diesel. 240-sto konna jednostka wysokoprężna jest bardzo elastyczna i doskonale daje sobie radę z ponad dwutonowym Niemcem. Osiągi są zadowalające i wystarczające. Nikt nie będzie przecież tym samochodem startował w rajdach, więc nie trzeba nic więcej. Samochód spala tyle, ile powinien. Nie będę czarował o spalaniu poniżej 10 litrów w mieście, choć pewnie byłoby to do zrobienia, gdyby jeździła spokojna, starsza pani. Przy moim użytkowaniu, komputer wskazał średnie zużycie na poziomie 13-14 litrów na 100 km. Podczas jazdy drażni jedynie system Start-Stop, który regularnie i tradycyjnie już, muszę napiętnować. Dlaczego? Bo jestem jego wielkim przeciwnikiem. I jakoś nie pasuje mi on do tak wysmakowanego auta.
Tydzień z Touaregiem minął mi bardzo szybko. Przyzwyczaiłem się bardzo i zaprzyjaźniłem z tym samochodem. Niestety musiałem go oddać. Zastanawiam się, czy ten test nie jest przesłodzony… Szukam w pamięci jakiegoś minusa. I… I nic. Niestety nic nie przychodzi mi do głowy, a przecież nie będę wymyślał na siłę. Touareg to po prostu fajne auto i idealna propozycja dla fanów wyższego siedzenia, którzy nie koniecznie chcą być w centrum uwagi, a cenią sobie luksus i wygodę. Coraz dalej mu do Hollywoodzkiego „bling bling”, a coraz bliżej do dobrego smaku rodem znad Tamizy. Niemiecki kolos ma jeszcze jedną, bardzo ważną według mnie cechę, która jest coraz mniej spotykana w dobie uniwersalności samochodów. Chodzi o to, że jest to dokładnie taki samochód, jaki miał być. Nic dodać, nic ująć.
tekst i zdjęcia: Artur Ostaszewski
[table id=34 /]
Kozak fura!
nie jestem raperem wiec tez mi sie podoba :P
Ogol ie sie zgadzam ale nie windoal bym tak pozycji touarega. Sa fajniejsze suvy. Na przyklad q7 czy GL
biały touareg my LOVE!
dla mnie to nieudolna tania wersja cayena