Oto kilka propozycji aut za około 15 tysięcy złotych. Starałem się, żeby były to auta w miarę „przyziemne” i zdatne do użytku na co dzień, ale jednocześnie, by każdy z nich miał w sobie pewną dozę charakteru.
1. Propozycja żwawa – Seat Ibiza FR
Seat Ibiza FR z nieśmiertelnym silnikiem 1.8T to dobry sposób na szybkiego, zwinnego hot hatcha, którego koszty utrzymania nie doprowadzą do ruiny. Motor ma opinie pancernego, a w dodatku jest popularny i tani w naprawach. Smutne wnętrze Ibizy da się przeboleć, zwłaszcza że nadrabia wyglądem zewnętrznym – jestem wielkim fanem tego auta, gdy jest pokryte żółtym lakierem. Oczywiście, przy zakupie trzeba być czujnym, bo 156 konnego miejskiego auta raczej nikt nie oszczędzał. Alternatywnie można zdecydować się na wersję z legendarnym dieslem 1.9 TDI w wersjach 130 i 150 konnych. Będzie klekotał, ale miło zaskoczy momentem obrotowym i niskim spalaniem. W przypadku egzemplarzy za 15 tysięcy, warto odłożyć trochę gotówki na dieslowski „pakiet startowy”, bo pewnie co najmniej jedna rzecz z trójcy turbosprężarka-koło dwumasowe-wtryskiwacze będzie do wymiany lub regeneracji. Na szczęście chyba nie ma rynku diesla, do którego części byłyby tańsze i łatwiej dostępne.
2. Propozycja bawarska – BMW E46 Compact 2.0
BMW E46 to auto słynne z tego, że świetnie jeździ. Doskonale się prowadzi, jest wygodne, a części jest dużo, bo to bardzo popularny samochód. Niestety, bardzo trudno o dobry egzemplarz, bo większość jest już mocno zmęczona. Rozwiązaniem jest kupno mniejszej wersji Compact. Nie każdemu spodoba się jej wygląd, ale trzeba zauważyć, że jeździ tak samo fajnie, jak E46 z innymi nadwoziami, a nie podoba się osobom, od których wolelibyśmy nie kupować samochodu, więc łatwiej jest znaleźć coś sensownego. Silnik 2.0 143 KM zapewnia zadowalające osiągi, a przy tym pali nieprzesadnie dużo. Tylko dźwięk czterech cylindrów może nie do końca pasuje do BMW…
3. Propozycja nietuzinkowa – Audi A2 1.4 lub 1.4 TDI
Nie każdemu się podoba – ale ja uważam, że wygląda bardzo fajnie. W 2000 roku, gdy debiutował, przypominał przybysza z kosmosu. Teraz już trochę się opatrzył, ale nadal wyróżnia się z tłumu nudnych VW Polo i Skód. Zwłaszcza że 15 tysięcy to na ten samochód aż nadto – powinno starczyć na dobry egzemplarz ze skórĄ i panoramicznym dachem, a do tego jeszcze na jakieś ładne felgi. W ogłoszeniach dominują dwie wersje silnikowe: 1.4 benzyna 75 KM i 1.4 diesel 75 KM (sporadycznie pojawia się też odmiana o mocy 90 KM).
75 KM to niedużo, ale całe nadwozie A2 jest zrobione z aluminium, więc jest leciutkie – do miasta i na okazjonalne wypady na trasę spokojnie wystarczy. Diesli jest więcej w ogłoszeniach – trzy cylindry pracują trochę chaotycznie, ale za to ten samochód naprawdę jest w stanie zmieścić się w pięciu-sześciu litrach… w mieście. Za parę lat ma szanse na bycie klasykiem. Minusy: niektóre części blacharskie są drogie, a zawieszenie jest twarde.
4. Propozycja retro – VW New Beetle
„Nowy Garbus” nie robi już swoim wyglądem takiego wrażenia, jak kiedyś. Wręcz przeciwnie: zdążył się już nawet nieco zestarzeć. Mimo wszystko, zakup New Beetle’a jest dobrym sposobem na to, by nabyć udanego i solidnego Golfa IV w mniej nudnym nadwoziu. Wybór silników jest szeroki. Minimum do tego auta jest 1.6 102 KM. Drugi w kolei jest silnik 2.0 115 lub 131 KM, ale o wiele lepiej jest szukać wersji ze świetnym i pancernym 1.8T 150 KM, który sprawi, że Garbus będzie odpychał się naprawdę sprawnie. Egzemplarze z USA czasami mają pod maską dziwny, pięciocylindrowy silnik 2.3 170 KM, ale chyba lepiej nie zawracać sobie nimi głowy. Gamę wieńczy mocarny 3.2 VR6, który tutaj ma 225 KM. Rzadkość.
5. Piękna propozycja – Alfa Romeo GT
Włoskie auta mocno tracą na wartości. I dobrze, bo dzięki temu za 15 tysięcy złotych można kupić Alfę GT, która wygląda jak milion dolarów.
Ogólnie polecany jest silnik diesla 1.9 JTD: to dobra jednostka, a rynek jest bogaty w części zamienne, ale jak w przypadku każdego używanego diesla, trzeba się liczyć z możliwymi, sporymi kosztami wymiany zużytych elementów osprzętu. Alternatywą jest benzyniak 1.8 o mocy 140 KM, który nie zachwyca osiągami, ale jest w miarę trwały. Mocniejszej jednostki, 2.0 165 KM, lepiej unikać, podobnie jak zautomatyzowanej przekładki Selespeed.
Jeżeli trafimy na zadbany egzemplarz, z awaryjnością nie jest ponoć tak jest źle: większym problemem są wrażliwe na polskie dziury elementy przedniego zawieszenia.
6. Propozycja amerykańska – Chrysler 300M
To nie jest najlepsze auto do miasta. Ma 5 metrów długości i jest szerokie, a do tego linia maski jest tak poprowadzona, że parkowanie może być trudne. Za to – moim zdaniem – naprawdę świetnie się prezentuje. 300M wygląda jednocześnie amerykańsko i sportowo, bez „przyciężkości” i ostentacji znanej z następcy, modelu 300M.
Ten Chrysler słynie z nieprzyzwoitego wręcz komfortu, jaki zapewnia. Wnętrze jest gigantyczne, fotele wygodne, wyposażenie praktycznie w każdym egzemplarzu: pełne. Pod maską rzadziej 2.7 V6 204 KM, częściej – na szczęście – 3.5 V6 254 KM. Sens ma ten mocniejszy silnik. Osiągi szału nie robią (prawie 9 sekund do setki, głównie za sprawą niespiesznego automatu), ale za to dźwięk i elastyczność to wynagradzają. Zwłaszcza że to raczej kanapowiec, a nie wyścigówka. Problem spalania rozwiązuje obecny praktycznie w każdym 300M gaz.
300M może nie jest królem bezawaryjności, ale z częściami nie ma problemu, bo raz, że ten samochód był i jest w Polsce w miarę popularny, dwa – niektóre podzespoły dzieli z Mercedesem klasy E, „okularem”.
15 tysięcy spokojnie starczy na ładny egzemplarz, raczej od pasjonata, bo mało kto jeździ tym krążownikiem z przypadku. To taki przystępny „American dream”…
7. Propozycja japońska – Honda Legend
W tym zestawieniu brakuje aut japońskich. Dlaczego? Może dlatego, że w większości nie są specjalnie interesujące, zwłaszcza za taką cenę. Jasne, to też nie jest wymarzony samochód do miasta, ale za to jaki wygodny! To jedna z propozycji samochodów, które nie tylko są dość niesztampowe, ale i nie budzą zainteresowania handlarzy: da się znaleźć egzemplarz z polskiego salonu, z książką serwisową. Silnik to 3.5 V6 209 KM współpracujący z automatyczną przekładnią. Moc ani osiągi nie wywalają z butów, chociaż przyspieszenie do setki jest mniej więcej na poziomie mocniejszego o prawie 50 KM Chryslera. Spalanie? Ponownie z pomocą przychodzi LPG.
Silnik może i nie jest mocny, ale dzięki temu pancerny. Przebiegi rzędu 300, a nawet 500 tys kilometrów przyjmuje ze spokojem godnym japońskiego mnicha (ale tandetne porównanie!). Użytkownicy narzekają na ceny niektórych części, natomiast to auto generalnie się NIE psuje, nawet po tylu latach. Wiadomo, Honda.
8. Propozycja japońska cz. 2 – Lexus IS
Najmniejszy Lexus z ówczesnej gamy był przyjęty przez fanów marki dość chłodno: kontrowersyjnie zaprojektowany, ze swoimi słynnymi tylnymi światłami z przezroczystymi kloszami, od których wzięła się nazwa „Lexus Look”, a do tego – jak na standardy tej marki – mały i dość sportowy, w przeciwieństwie do wielkich limuzyn, które ten luksusowy oddział Toyoty produkował wcześniej. Na szczęście to, co w Lexusie najważniejsze – czyli bezawaryjność – pozostało i nawet teraz, po latach, IS pozytywnie wyróżnia się swoją trwałością. Nie jest oczywiście bez wad: jak w każdym japońskim samochodzie z tych czasów, trzeba kontrolować w nim stan tylnych nadkoli, do tego wyjątkowo awaryjna jest (cholera, tylko nie to!)… zmieniarka płyt CD. Wygląd nie każdemu się spodoba, ale moim zdaniem z zewnątrz jest lepiej, niż w środku. Co prawda zegary wyglądają genialnie, ale reszta kokpitu już trochę mniej (chociaż im dłużej patrzę na ISy z ogłoszeń, tym bardziej się do nich przekonuję). Ważne za to, że nic tu nie trzeszczy i wszystko wykonane jest z dobrych materiałów. IS, konkurent BMW E46, nie jest tak rozpracowany przez mechaników, jak auto z Bawarii, dużo mniej jest też części zamiennych, przez co koszty serwisu są zauważalnie większe. Za to łatwiej tu o zadbany egzemplarz, mniej jest typowych usterek, a samo auto jest bardziej oryginalne. Silniki są tylko dwa: słabszy ma 2 litry pojemności i 155 KM, ale za to już sześć cylindrów (dźwięk…).
W wersji z manualną skrzynią podobno moc zupełnie wystarcza, za to gdy trafimy na auto z automatem, przydałoby się te parę koni więcej… Znajdziemy je więc w wersji trzylitrowej – tutaj moc to aż 220 KM. Takich samochodów jest na rynku dużo mniej, natomiast tego silnika nie ma się co obawiać, gdyż napędzał też całkiem popularnego Lexusa GS300 – a więc części zamiennych jest nawet więcej, niż do słabszej odmiany.
9. Propozycja klasyczna – Mercedes W124 „Baleron”
Ten Mercedes nie jest stary. Jest klasyczny! Oczywiście, to propozycja mocno oryginalna. Nie każdemu spodoba się myśl o jeździe samochodem, który w najlepszym wypadku ma 20 lat. Ale trzeba pamiętać, że to chyba ostatni z Mercedesów ze „starej szkoły”, który jest po prostu legendarnie trwały. Rzecz jasna, cudów nie ma: nie istnieją tak stare auta, które nie wymagają żadnych inwestycji. Podstawa w W124 to pilnowanie stanu blacharki. Problem z rdzą istnieje, chociaż nijak ma się do rdzawego koszmaru znanego z następcy, popularnego „okulara”. Jeśli chodzi o pozostałe części, to brak tu szczególnie „pechowych” elementów. Ceny także nie są wysokie: pamiętam, jak kiedyś taksówkarz, z którym jechałem jego „Baleronem” śmiał się, że jego kolega jeżdżący Fiatem Punto okropnie dużo płaci za serwis…
W124 jest też bardzo komfortowe. Miękkie zawieszenie i miękkie fotele, niespieszne automaty i ogólnie zrelaksowany charakter auta zachęcają do dostojnego podróżowania. Rozpiętość cenowa tego modelu jest olbrzymia. Ofertę otwierają bardzo zmęczone diesle, które za sprawą użytkujących je taksówkarzy robią już co najmniej drugi obrót drogomierza (czyli mają przejechane co najmniej milion kilometrów). One nie są klasykami, to po prostu zmęczone życiem samochody robocze. Na szczycie tabeli ogłoszeń – zadbane wersje coupe i cabrio, z silnikami benzynowymi, z minimalnymi przebiegami, w stanie kolekcjonerskim – i za grubo powyżej 30 tysięcy złotych (o cenach bardzo rzadkiej wersji 500E tworzonej we współpracy z Porsche już nawet nie piszę…).
15 tysięcy złotych pozwala na zakup ładnie wyglądającego auta w wersji sedan, z benzynowym silnikiem 300E (trzy litry, 180 KM) i automatyczną skrzynią biegów, Przebiegi: zwykle oficjalnie od 200 do 300 tysięcy kilometrów. Ile takie auta przejechały w rzeczywistości – tego nie wie nikt, ale ich stan nie powinien budzić większych zastrzeżeń.
Mimo zaawansowanego wieku tych Mercedesów, większość z nich ma zupełnie wystarczające wyposażenie. Klimatyzacja, dwie poduszki powietrzne, tempomat, są niemalże standardem, podobnie jak podgrzewanie foteli czy ABS i elektryczne sterowanie zarówno szybami, jak i lusterkami.
Pewnym problemem może być kwestia instalacji gazowej. Z jednej strony, duży silnik benzynowy i automatyczna skrzynia biegów nie wróżą oszczędnej eksploatacji i gaz by się przydał. Z drugiej, to jednak już samochód klasyczny, a w takich instalacja LPG obniża wartość , zaś dobrze zachowanego W124 – zwłaszcza w ciekawej konfiguracji kolorystycznej i wyposażeniowej – można za kilka lat sprzedać co najmniej bez straty. Na szczęście użytkownicy twierdzą, że silnik 3.0 traktowany z umiarem odwdzięcza się rozsądnym spalaniem.
Mercedes W124 to jeden z niewielu klasyków, który pozwala na codzienną jazdę w komforcie większym, niż w niejednym współczesnym samochodzie dobrej klasy, a jednocześnie nie zabija kosztami eksploatacji, nie irytuje awaryjnością i nie sprawia kłopotów z dostępnością części. W dzień do pracy, wieczorem na spotkanie Youngtimer Warsaw – byle tylko znaleźć zadbany egzemplarz. Ten kolor jest świetny!
Mikołaj Adamczuk
Od redakcji: jeśli chodzi o Mercedesa W124 z silnikiem 3-litrowym, to założenie gazu nie jest polecane także z innego powodu. To silnik pracujący na słynnym Ke-Jetronicu, czyli wtrysku mechanicznym, a więc nie da się podłączyć do niego elektroniki sekwencyjnej instalacji. Zwykły mieszalnikowy gaz bardzo obniża osiągi i szybko wypala głowicę auta. Jeśli już gaz w W124, to do silników 2-, 2.2-, 2.8-, 3.2- i 4.2- litrowych, po 1992 roku. /agier