Za sprawą Valkyrie LMH Aston Martin to jedyna marka obecna w najwyższych klasach wyścigowych trzech najważniejszych na świecie serii: F1, WEC i GT3.
Gdy kilkanaście lat temu zapadła decyzja, że Aston Martin wraz z Red Bull Racing zbudują drogowy hipersamochód, gdzieś w tle przewijały się możliwości wystawiania go w wyścigach długodystansowych. Projekt ruszył, po czym nastąpiły problemy finansowe, rozstanie z Red Bullem i coraz więcej komplikacji natury czysto technicznej. Wydawało się, że Valkyrie nie tylko nigdy nie stanie na starcie wyścigu, ale trafi do firmowego magazynu jako zbyt ambitne wyzwanie podjęte w zbyt niespokojnych czasach. Na szczęście w międzyczasie Aston Martin znalazł się w rękach Lawrence’a Strolla. Kanadyjczyk postawił sobie za cel odbudować wyścigową chwałę AM. Dzięki niemu Aston Martin jest obecny w F1, kontynuuje ścieżkę sukcesów w wyścigach GT i wychodzi na prostą w temacie gamy samochodów drogowych. Powrócił też temat Valkyrie.
W listopadzie 2021 pierwszy samochód kliencki wreszcie znalazł się w drodze do odbiorcy. Ogólna pula produkcyjna wyniosła 150 egzemplarzy, z czego kilka trafiło do osób zasłużonych w projekcie. Byli to m.in. twórca nadwozia i legenda F1 Adrian Newey, szef zespołu RBR Christian Horner czy dwukrotny mistrz świata Fernando Alonso. Mimo horrendalnej ceny i absurdalnej (nie)praktyczności Valkyrie malowała się jako nie lada osiągnięcie. Co więcej, pojawiła się okazja, aby spełnić marzenie o wyścigach.
Przepisy WEC dały zielone światło dla Valkyrie LMH
Temat startów długodystansowych z Valkyrie pewnie umarłby na zawsze gdyby nie zmiany w regulaminie FIA. Aby ożywić ten rodzaj rywalizacji sportowej federacja zdecydowała się poluźnić regulaminy techniczne i obniżyć koszty wejścia do gry. Był to strzał w dziesiątkę. Wyścigi zmieniły się z nudnej dominacji Toyoty nad nielicznymi niezależnymi rywalami w kolorowy pociąg hipersamochodów jadących koło w koło przez 24 godziny. W ciągu dwóch lat do stawki dołączyło BMW, Lamborghini (już nieobecne), Alpine, Cadillac, Acura, a wkrótce także Genesis i właśnie Aston Martin. Doszło też do spektakularnych powrotów producentów, którzy wygrywali już Le Mans: Peugeota, Porsche i Ferrari. Można rzec, że wyścigi długodystansowe wchodzą w swój złoty okres.
Co ciekawe, początkowo przepisy wymyślone przez FIA obligowały producentów do stworzenia drogowych odpowiedników swoich wyścigowych samochodów. Wcześniej tego typu historie miały już miejsce, między innymi ze słynną klasą GT1 w końcówce lat 90. Szybko jednak pomysł umarł, więc żaden z dotychczasowych prototypów (poza niszowym Glickenhausem) nie doczekał się drogowego odpowiednika.
Valkyrie jest więc wyjątkowe, bo posiada wariant drogowy. Mało tego, to właśnie na bazie karbonowego monokoku seryjnego samochodu stworzono prototyp LMH, co samo w sobie jest nietypową ścieżką rozwoju. Jako napęd służy tu ta sama jednostka 6.5 V12, którą Cosworth opracował specjalnie dla Valkyrie. Ze względu na przepisy mówiące o maksymalnej mocy, silnik musiał być zdławiony z ponad 1000 KM do 680 KM. Z tego względu obniżono absurdalny limiter obrotów z 11 100 do bardziej normalnych poziomów oraz pochylono się nad przebiegiem krzywej momentu obrotowego. Inżynierowie Coswortha skupili się na odelżeniu konstrukcji motoru i zmniejszeniu tarć wewnętrznych, co ma skutkować trwałością i ekonomią pracy. Mimo, że Valkyrie „w naturze” jest hybrydą, wariant wyścigowy będzie pozbawiony modułu elektrycznego, z którego często korzystają inni producenci.
Aston Martin pracował nad wydajnością i trwałością bolidu
Na potrzeby programu wyścigowego drogowe Valkyrie zmieniło się niemal w każdym względzie. Od razu widoczna jest nowa aerodynamika, której elementy muszą być zgodne z przepisami WEC, co z miejsca wykluczyło pożyczanie gotowych rozwiązań z torowego wariantu AMR Pro będącego w sprzedaży detalicznej. Panele nadwozia mocowane są w taki sposób, aby można je było błyskawicznie demontować. Pojawiły się wbudowane hydrauliczne podnośniki, system gaśniczy i system szybkiego tankowania. Felgi i opony mają standardowe dla Hypercarów wymiary. Hamulce to wyczynowy zestaw karbonowych tarcz i klocków od AP Racing i zaciski z sześcioma tłoczkami od Alcona. Kabina została przystosowana do długotrwałej jazdy wyścigowej i wyposażona w niezbędne systemy bezpieczeństwa. Tak przygotowane auto bez paliwa i kierowcy waży tylko 1030 kg.
W imieniu Aston Martina obsługą samochodów zajmie się zespół Heart of Racing. To ekipa mająca wiele lat doświadczenia z tą marką w innych seriach i klasach. Zespół kierowców stanowią: Marco Sørensen, Tom Gamble, Alex Riberas i Harry Tincknell. Dwa wyścigowe Valkyrie AMR-LMH wystartują po raz pierwszy już 28 lutego w Katarze. Następnie ekipa uda się do Le Mans, gdzie 14 czerwca stanie na starcie 24-godzinnego klasyka. Cel jest jeden – zwycięstwo. Dotychczas Aston Martin tylko raz zgarnął triumf w klasyfikacji generalnej tego wyścigu. Było to dość dawno – w 1959 roku za kierownicą Aston Martina DBR1 trimfowała załoga Ray Salvadori – Carroll Shelby (tak, ten Shelby).
Gdyby udało się powtórzyć ten wyczyn, byłaby to klasyczna powtórka z historii. Wtedy też brytyjska marka nie była faworytem, a w pokonanym polu zostawiła m.in. Ferrari. Jedno jest pewne – walka będzie zacięta, a w świetle regulaminu i zasad Balance of Performance (wyrównywania osiągów) o zwycięstwie zadecyduje strategia i niezawodność. W dalszej perspektywie Aston Martin chce wystartować z Valkyrie w amerykańskiej serii IMSA.
Tekst: Bartłomiej Puchała
zdjęcia: materiały prasowe