Sobotnie popołudnie to świetny czas, by patrolować okolicę robiąc powolny objazd miasta. Nic nie nadaje się do tego celu lepiej niż Ford Crown Victoria w odmianie policyjnej.
Może wiecie, a może nie, ale obecnie użytkuję 33-letniego Mercedesa W124. To klasyczny sedan z tylnym napędem i jednocześnie wytrzymały i komfortowy skurczybyk. Generalnie jestem z nim na etapie nie sprzedam będę robił, ale czasami i ja mam słabszy moment. Wtedy zastanawiam się co ewentualnie mogłoby zastąpić starego Mercedesa. I nie raz w tych swoich rozkminach przeglądałem ogłoszenia Fordów Crown Victoria i lajkowałem strony firm ściągających gruzy z USA.
Chodzi o to, że poczciwa Crown Victoria posiada ten sam zestaw cech co W124 i to z bonusami. Wygląda klasycznie, ma tylny napęd, a z przodu pracuje pancerny silnik benzynowy. Odpornością na wysokie przebiegi skutecznie może rywalizować z Mercem, a przy tym jeszcze daje coś więcej. Mianowicie jest nowsza, bo produkowano je do 2011 r., ma klimatyzację i równie dobry komfort jazdy. Jest też szybsza, bo pod maską siedzi V8 o sporej mocy jak na USA. Nie mogłem sobie odpuścić możliwości zapoznania się z takim samochodem bliżej. I to w wersji policyjnej!
Crown Victoria – rodzina modelowa
Zacznijmy od podstaw. Moją pierwszą myślą po zobaczeniu Victorii na żywo było „Ale to jest wielkie”. Serio, zdjęcia nie oddają jak ogromny jest to samochód. Niecałe 5,4 m długości, prawie 2 m szerokości sprawiają, że parkowanie w sobotę pod Ikeą będzie trudne. Proporcje nadwozia są dziwne – bardzo długa maska i bagażnik, a kabina krótka jakby została wciśnięta łyżką do butów. Jak na swój gabaryt CV ma dość krótki rozstaw osi, więc bardzo zalatuje latami 80. Mówiąc po amerykańsku jest to full-size sedan, czyli gra w lidze największych osobówek, stąd taki solidny rozmiar samochodu. Wyżej są już tylko duże SUV-y i pickupy, które w USA mają osobną nazwę – trucks.
Warto wspomnieć o rodzeństwie Crown Victorii, bo ten samochód powstawał naprawdę w wielu wersjach o różnym charakterze i przeznaczeniu. Był Mercury Grand Marquis, czyli odmiana premium pod siostrzaną marką, oraz dobrze znany w Polsce ślubowóz Lincoln Town Car jako luksusowa, reprezentacyjna wersja. Powstawało nawet coś na kształt odmiany muscle jako Mercury Marauder z silnikiem o mocy podniesionej do ponad 300 KM. My jednak skupimy się na zwykłej Crown Victorii od Forda, która również miała dwie podstawowe odmiany – dla klientów indywidualnych i dla flot. Jako floty głównie mam na myśli taksówki i wszelkiego rodzaju mundurowych. Ogólnie CV była podstawą także dla niezliczonych wersji specjalnych, bo ma jedną prostą zaletę – jest zbudowana na ramie. To daje pole do popisu przy przerabianiu jej na: karawan, karetkę, limuzynę etc.
Police Interceptor
Właściciel tej Crown Victorii osobiście sprowadzał ją z USA i już na wstępie twierdzi, że inna wersja niż flotowa po prostu nie ma sensu. Policyjny Interceptor (wspaniała nazwa!) ma kilka fabrycznych bajerów np. dyferencjał o innym przełożeniu, mocniejszy motor, dodatkową chłodnicę oleju, podwójny wydech czy nawet.. kevlarowe wkładki w drzwiach. Procedury policyjne przewidują, że drzwi są dla funkcjonariusza osłoną w razie ostrzału, więc musiały być kuloodporne. W środku nie ma dywaników, a podłoga pokryta jest gumopodobnym materiałem, by łatwo można ją było wyczyścić. Na przykład gdy pączek upadnie lukrem do dołu. Cywilne CV mają z przodu kanapę na 3 osoby, ale Interceptor ma pojedyncze fotele, a pośrodku miejsce na aparaturę policyjną. Jest też wypruty ze wszelkich ozdobników jak drewnopodobne listwy. Wnętrza można trafić w różnych kolorach, ale najczęściej są czarne. Tylna kanapa obita jest skajem – znowu chodzi o odporność na zniszczenie, krew i wymiociny.
Policyjne radiowozy mają w USA prosty cykl życia. Trafiają do jednostki już z pełnym wyposażeniem według specyfikacji danego stanu, spędzają na służbie mniej więcej 100-120 tys. mil i idą na sprzedaż. Oczywiście najpierw są wypruwane z całego osprzętu policyjnego. Wyjmuje się elektronikę, światła, radia, anteny, zdejmuje przednie orurowanie i przegrodę we wnętrzu. Takie ogołocone Fordy trafiają na aukcje rządowe gdzie zainteresowani mogą je sobie wylicytować za śmieszne pieniądze. Rzadko ktoś kupuje je, żeby jeździć na daily. Raczej potem służą dalej w firmach ochroniarskich czy dogorywają jako taksówki. Tam Crown Victoria jest jak w Polsce Lanos, generalnie w 2021 roku już wstyd tym jeździć, mimo wielu zalet użytkowych.
Cykl życia w Polsce
Viki w Polsce ma sielankę w porównaniu ze Stanami. Ściągają je głównie pasjonaci, tacy jak Angelo, właściciel prezentowanego samochodu. To jego jedyny samochód i służy tak naprawdę do wszystkiego. Za śmieszne pieniądze nabywa się ikonę popkultury i samochód filmowy w jednym. Jakie kwoty mam na myśli? Niech ten egzemplarz będzie przykładem – był jednym z najtańszych, bo kosztował 728 dolarów. Egzemplarze w lepszym stanie można kupić za 1000-1100 dolarów. Takie ceny tylko wtedy, gdy Bob i Sam zapomnieli wymontować jakichś istotnych elementów wyposażenia jak anteny, radia, światła czy pushbar przedni. Na gotowo w Polsce po opłatach za transport, akcyzę, cło, przegląd zerowy itp. itd. – 15-20 tys. zł. Dla ostatecznego kosztu ważne jest, by szukać auta w stanach możliwie blisko wschodniego wybrzeża. Ze środkowych i zachodnich stanów transport jest o wiele droższy.
Oczywiście to nie jest tak, że te samochody trafiają na aukcje w stanie igła, lalka, jedyny taki zobacz. Egzemplarz Angelo nosi na sobie ślady długiej służby w Roswell w stanie Georgia. Dla ciekawskich, to nie to Roswell z kosmitami, tamto jest w Nowym Meksyku. W każdym razie na samochodzie została część oklejenia miejscowego komisariatu, a część ordynarnie zdarto zostawiając porysowaną blachę. W wielu miejscach lakier jest matowy, a na dachu zostały otwory po belce świetlnej. Ważne dla pasjonatów w Polsce jest fakt, że Interceptor wyjeżdża z fabryki z całą dodatkową instalacją potrzebną do przywrócenia bajerów. Trzeba tylko znaleźć fanty na osobnych aukcjach i można mieć oryginalne radio, pushbar przedni, anteny, szperacz na przednim słupku, light-bary i inne ciekawe akcesoria. Angelo dołożył sobie też przegrodę między siedzeniami, a w planach jest oryginalny laptop. Mimo wielu uszkodzeń właściciel się nie zraża. Ważne, że Crown Victoria jeździ bezawaryjnie, nie musi przy tym wyglądać jak igiełka. I ja to szanuję.
Ciągle na świeczniku
Jazda Crown Victorią po mieście to ciekawe doświadczenie. V8 o pojemności 4,6 l nie daje o sobie za bardzo znać, co mnie najbardziej zaskoczyło. Spodziewałem się amerykańskiego burburburbur spod maski, ale 2 katalizatory i 4 tłumiki skutecznie wyciszają odgłosy. Dobre do dyskretnego podjeżdżania jeśli jesteś tajniakiem, ale w Polsce właściciele CVPI najczęściej wywalają tłumiki, by uruchomić basy. Samochód ma 17-calowe, stalowe felgi i baloniaste opony, więc wyboje i krawężniki nie są mu straszne. Zresztą sam Angelo przyznaje, że ceni sobie pancerność kół i dość wysokie zawieszenie, bo nie musi się martwić o ewentualne uszkodzenia. Tylny napęd był preferowany przez policję ze względu na lepszą skrętność kół przednich i takie rzeczy się docenia po latach. To kolejna wspólna cecha z moim W124, czyli zwrotność. Jednak CV nie jest aż tak miękko zawieszona jak mój staruszek. To nie jest taka typowa kanapa, bo policjanci mieli sztywniejsze nastawy niż cywile. Dzięki temu poprawiła się stabilność przy wysokich prędkościach, bo Interceptor pozbawiony jest ogranicznika prędkości.
Łatwo przewidzieć, że gdziekolwiek Crown Victoria się pojawi, tam wzbudza małą sensację. Kierowcy i przechodnie się gapią, wyciągają telefony, a dzieci wskazują palcami. W tym dwukolorowym malowaniu faktycznie wóz wygląda niecodziennie, a budzi słuszne skojarzenia z każdym amerykańskim filmem akcji. Zobaczyć coś takiego na ulicach małego, polskiego miasta to surrealistyczny widok. Naturalnie także nasi mundurowi nie pozostają obojętni. Crown Victoria wzbudza jednak tyle pozytywnych uczuć, że i kontrole policyjne są raczej z tych przyjemniejszych.
Serwis Crown Victorii w Polsce
Żywo interesuję się tym samochodem z punktu widzenia użytkowania na daily, więc musiałem zapytać o serwis. Angelo przyznaje, że traktuje auto mocno użytkowo, a nie hobbystycznie, więc nie robi zbyt dużo w samochodzie. Filtry, świece, kable, czujniki – wszystko jest dostępne tylko trzeba czekać aż przyleci zza Oceanu. Hamulce to także nie problem, a cała mechanika jest tak klasyczna jak tylko się da. Samochód ma mało wad wrodzonych, ale jedną z nich są wariujące kontrolki na desce rozdzielczej. Zdarzają się awarie podświetleń zegarów i inne tego typu drobne problemy. Konstrukcyjnie Crown Vic tkwi głęboko w latach 80. więc każdy średnio ogarnięty mechanik połapie się co i jak.
Inna sprawa to paliwo. Nie pytałem o zużycie benzyny, choć pewnie jest grubo. To chyba jedyne auto, które chciałbym zagazować. Teoretycznie nie sprawia to problemów, poza kosztem samej instalacji, który będzie wyższy niż w jakimś zwykłym R4. Z wad to wymiana oleju co 5000 mil, ale do układu wchodzi tylko 6 kwart oleju (około 5,5 l). Zalecana lepkość to 5W-20.
Czy Crown Victoria jest dla mnie?
Krótko mówiąc, nie. Byłem przed poznaniem tego auta napalony jak piec na zimę, ale spotkanie z samochodem na żywo skutecznie mnie wyleczyło. Jasne, że to wytrzymały i wygodny samochód. Jest też trochę oldstyle, więc podoba mi się jego klimat. Nie byłem jednak świadomy, że auto ma aż tak użytkowy charakter. Zero ozdobników, mało detali, perfidnie słabe wykończenie i wykonanie wnętrza. Na dodatek Viki przypływa do PL jako obdrapany i poobijany gruz, a ja jestem za dużym estetą, żeby coś takiego tolerować. Można traktować te niedoskonałości jako blizny wojenne, świadectwo jego historii. Ja jednak nie potrafię samochodu traktować aż tak użytkowo. Jestem po prostu zbyt emocjonalny i wolę te auta wymuskane i wypieszczone. Za Crown Victorią nadal się będę oglądał i będę ją podziwiał, ale z dystansu. A tak naprawdę to po prostu mojej żonie się nie podoba, więc tak sobie wmawiam, żeby jakiejś Viki natychmiast nie kupić…
Bartłomiej Puchała
PS. Wbijajcie na fanpage tego egzemplarza na FB – Interceptor09. Polecam!