Site icon Moto Pod Prąd

5 minut z… Fiat 126p

Jestem z pokolenia, które dzieciństwo spędziło na tylnej kanapie malucha, a pierwsze doświadczenia za kółkiem zbierało właśnie za kierownicą Fiata 126p. Dziś, po kilkunastu latach, wróciłem do lat 90. i zasiadłem za sterami tej motoryzacyjnej legendy kraju nad Wisłą.

Wszystko z pomocą i dzięki uprzejmości Dużego w maluchu. Jego maluszek jest trzeba to przyznać, w naprawdę w dobrym stanie, a przy tym jest niecodziennym egzemplarzem – posiada we wnętrzu mnóstwo autografów gości, często bardzo znanych, wręcz sławnych osób. Od aktorów, przez sportowców i piosenkarzy na youtuberach kończąc. Wróćmy jednak do bohatera dzisiejszej opowieści, czyli maluszka, bo prowadziłem go ja, zwykły chłopak, a nie jakiś celebryta!

Moje dotychczasowe doświadczenia z Fiacikiem to nie są historie z wakacji, gdy całą rodziną, w upale i z bagażami na dachu jeździło się do Bułgarii. Nie mam też wspomnień ze spania w tym aucie na pikniku w Bieszczadach. Ja pamiętam jedynie jazdę do szkoły i do najbliższych miejscowości na zakupy. Wszystkie dalsze wyjazdy wymagały już pożyczania auta od wujka, więc tak naprawdę swoją historię z maluchem pisałem na nowo w 2020 roku.

Mikroskopijne nadwozie

I trzeba przyznać, że auto zaprezentowane w roku 1972 prawie pięćdziesiąt lat później ginie na ulicy. Każdy hatchback, nie mówiąc o SUVie, jest w porównaniu do malucha gigantycznych wręcz rozmiarów. Karoseria liczy jedynie ledwie ponad 3 metry długości, co jest błogosławieństwem na parkingu, ale na pewno nie pomaga podczas… wypadku. Maluch nie ma strefy zgniotu.

Nasz biały egzemplarz (również zderzaki i felgi były specjalnie polakierowane) na ulicy zbierał wiele uśmiechów od przechodniów oraz innych kierowców. Mimo, że w PRLu Fiat 126p nie był tak kochany, to teraz po wielu latach każdy ma z nim jakieś wspomnienie i czuć sentyment z daleka.

Podobnie we wnętrzu

Przez te kilkanaście lat urosłem i ja, więc perspektywa się trochę zmieniła. Z drugiej strony możliwość zamknięcia drzwi pasażera lub sterowania ręcznie prawym lusterkiem z miejsca kierowcy jest dosyć przydatne, gdy jedziesz samemu. Gorzej jednak, gdy obok Ciebie jedzie większy facet, wówczas ocieranie barkami to standard, a przy zmianie biegów pogłaskanie po kolanku również się zdarzy.

Ciężko wyobrazić sobie, że na tylnej kanapie, na której teraz ledwo mieściła się jedna osoba, kiedyś jeździła spokojnie czwórka dzieci. A jednak tak było, bo przecież przeżyłem to na własnej skórze, więc to nie bajki.

Niespodzianki w środku

W naszym egzemplarzu najważniejsze były autografy, ale biorąc pod uwagę motoryzacyjne aspekty, były to sprężyste fotele bez zagłówków, drążek zmiany biegów i hamulca ręcznego, kierownica, zegary z zielonym podświetleniem, kilka wajch i przełączników wokół licznika i to chyba tyle…

No były jeszcze dwa cięgna od ssania…

Czas na jazdę

Tak, tak by odpalić Fiata 126p z młodszych lat produkcji trzeba go było wspomóc przez podanie dla silnika bogatszej mieszanki paliwowo-powietrznej, czyli większej ilości benzyny w stosunku do powietrza. Bez tego auto rzadko kiedy odpaliło. Trzeba było też pamiętać, by ten „dodatek” później wyłączyć, bo ciągła jazda na bogatej mieszance może spowodować niepożądane skutki.

Gdy jednak już uporamy się z odpaleniem i włączymy „jedynkę” czterobiegowej manualnej skrzyni biegów usłyszymy legendarny dźwięk dwucylindrowego silnika. Ten odgłos coraz większych obrotów jest unikalny i po prostu bawi. Przyznam się, że to przyspieszanie do 40 km/h było moim ulubionym zajęciem podczas kilkudniowej przygody. 24 KM i 40 NM spokojnie 600-kilogramowe nadwozie z pasażerami rozpędzało do 70 km/h-80 km/h bez najmniejszych problemów lecz bez napięcia czasowego.

I nieważne, że układ kierowniczy ze swoimi luzami bez wspomagania daleki był od precyzyjnego prowadzenia, a hamulce bębnowe nieraz napędziły mi stracha, bo ich działanie skutecznością dorównują bardziej rowerom niż samochodom. Mimo, to każda chwila za kierownicą malucha wprowadzała na moją twarz uśmiech i dawno już tak dobrze nie bawiłem się za kółkiem.

Szkoda tylko, że po każdej przejażdżce cały mój strój musiał iść do prania… Nie wiem jak ludzie jeździli kiedyś bez klimatyzacji…

Garść historii

W mojej historii to chyba trzeci maluch, którym jeździłem. Wszystkie były podobne, a różniły się tylko kolorami. To dziwne, bo pierwszy milion egzemplarzy z fabryki w Bielsku-Białej pojawił się już w roku 1981 roku. Do 2000 roku po 27 latach produkcji w Polsce powstało ponad 3,3 mln egzemplarzy (wszystkich na świecie powstało prawie 4,7 mln), a wersji było naprawdę sporo z prototypami kabrioletów, wersji terenowych, czy nawet pickupów. Co ciekawe nowy Fiat 126p na początku lat 70. kosztował około 69 tys. złotych, a średnia pensja wówczas wynosiła 3,5 tysiąca. W sumie podobnie jak teraz, więc może te auta segmentu B nie są teraz takie drogie?

Przygodę z maluszkiem zapamiętam na dłużej, bo to był prawdziwy wehikuł czasu. Pozwolił mi też organoleptycznie sprawdzić, jak motoryzacja zmieniła się przez te kilkadziesiąt lat i muszę przyznać, że teraz jest dużo wygodniej, ale powoli brakuje tego dreszczyku emocji. Jednak samochody z tamtego okresu mają duszę i wymagają czegoś od kierowcy, a nie jak teraz tylko wypchanego portfela (a raczej zdolności kredytowej). Pozostając w obłokach życzę by takie „polskie” auto się pojawiło – w końcu zamysł był przecież dobry – tylny napęd, silnik z tyłu i małe nadwozie. Może się doczekamy!

Konrad Stopa

PS. Filip, jeszcze raz dzięki, bo podobno kobiet i samochodu się nie pożycza…

Exit mobile version