Ogłoszenie tego Golfa wprawiło mnie w zakłopotanie. Czy to już? To już ten czas, gdy za przeciętne auto sprzed 20 lat można wołać cenę jak za pełnoprawnego klasyka?
Moim zdaniem – nie. Golfy I generacji już są klasykami, ale produkowane na przełomie lat 80. i 90. mkII jeszcze nie. Dla wielu jest to auto do codziennego upalania – proste, tanie w naprawie i nie szkoda go, gdy się gdzieś przytrze zderzak. Tym bardziej mkIII taki jak tu nie może być nazywany klasykiem. Za najtańsze egzemplarze w ogłoszeniach widnieją ceny około 2 tys. złotych. Skąd tu prawie ośmiokrotnie wyższa cena?
Cóż, auto może być świetne dla rodzaju klienta, którego nazywam 'poszukiwaczem przebiegu’. Na blacie niecałe 60 tys. km, czyli auto które ma 21 lat z przebiegiem jak trzyletnie. Golfik przyjechał od 1 właściciela z Niemiec (to musiał być jakiś grzyb) i wygląda doskonale. Pomijam już fakt, że na granicy Polsko-Niemieckiej przebieg mógł się cudem skrócić o jakieś 50-100 tys. Wiadomo, jak to bywa w Polsce. No dobra, lakier wygląda ładnie, ale tak poza tym to nic szczególnego. Ma jedynie 3 drzwi, silnik 1.8 benzyna i automatyczna skrzynia. Gdyby to było jakieś poszukiwane VR6 czy coś specjalnego, to jeszcze bym zrozumiał. A tutaj mamy wersję bieda, jedynie ładnie zachowaną.
Wiadomo jakie są zasady wolnego rynku: rzecz jest warta tyle, ile ktoś jest w stanie za nią zapłacić. Cóż, ja nie znam nikogo, kto by był tak wielkim miłośnikiem Golfa III, żeby sobie kupić to cacko za 15 tys. Prawdę mówiąc, przychodzi mi do głowy 15 tys. lepszych samochodów za tą cenę. Na temat sprzedającego nic nie napiszę; niech świadczy o nim jego własna ortografia i interpunkcja.
Bartłomiej Puchała