Rozsądek podpowiada, by za 8-10 tysięcy złotych kupić raczej jakieś młodsze i tańsze w utrzymaniu auto. Ale niektórzy mogą słuchać się głosu serca. A te dwa wygodne i mocne auta wydają się całkiem kuszące…
Kto powiedział, że kierowca z dość niskim budżetem może rozglądać się jedynie za nieciekawymi autami? Rynek jest pełny propozycji z każdego segmentu za każde pieniądze. Warunek udanego zakupu jest jeden: świadomość kosztów utrzymania. Nie ma się co oszukiwać, że posiadanie wiekowej limuzyny z silnikiem V6 będzie nas kosztować tyle, co eksploatacja na przykład Fiata Punto. Nawet jeśli będziemy mieli szczęście i ominą nas poważne awarie, same koszty cyklicznych czynności serwisowych (świece, płyny itd.) będą spore. A posiadanie luksusowego auta mija się z celem, gdy serwisujemy je na częściach kiepskiej jakości i oszczędzamy, na czym się da. Czar używanej limuzyny może wtedy szybko prysnąć.
Uff… przeszliście przez tę pogadankę? Jeśli tak – i nie udało mi się was zrazić – zapraszam do obejrzenia dwóch ciekawych i wygodnych aut, które można kupić w cenie… dużego telewizora.
Pierwsza propozycja to nadal pewien głos rozsądku. W końcu Toyota Camry uchodzi za niezniszczalną i niezawodną.
Opisywany egzemplarz został wyprodukowany w 1997 roku. Mocny, bo aż 190-konny silnik V6 o pojemności trzech litrów został tu zestawiony z klasycznym automatem. Właściciel zdecydował się na montaż instalacji gazowej. Czy dla przyszłego kupującego będzie to zaleta, czy wada – ciężko odgadnąć.
Auto wygląda na zadbane i ma bardzo ładne, welurowe wnętrze. Z opisu wynika, że w ostatnich miesiącach wykonano wiele poważnych napraw i wymian (między innymi: wymiana kompletnego zawieszenia przedniego, wymiana uszczelek pod głowicami wraz z planowaniem głowic, wymiana kompletnego rozrządu). W dodatku, jak utrzymuje właściciel, Toyota jest wolna od rdzy – a to właśnie „ruda” bywa problemem tych aut.
Cena wynosząca 9 900 zł jest wyższa od większości egzemplarzy Camry w ogłoszeniach, ale wystarczy przeczytać listę napraw, by wiedzieć, że to naprawdę niezła oferta. Całkiem możliwe, że kolejnego właściciela czeka kilka lat spokoju i cieszenia się komfortem, jaki oferuje ten samochód. Mimo mocnego V6 nie ma sensu nastawiać się na sportowe wrażenia z jazdy – ale to zaleta, bo dzięki temu takie auta raczej nie były w rękach „młodych, gniewnych”.
Camry – LINK
O ile Camry to dość przyziemna propozycja, o tyle drugi opisywany samochód nie jest częstym gościem na europejskich ulicach. Co dla wielu nabywców może być zaletą.
Oto Chrysler New Yorker. Opisywany egzemplarz jest o rok starszy, niż jego japoński konkurent. Z racji sporej popularności Camry w USA możemy sobie wyobrazić, że przeciętny pan Smith mógł w tych latach stać przed podobnym wyborem, jak ten z dzisiejszego tekstu.
Jak na samochód z Ameryki przystało, ten Chrysler jest wielki. Jego długość to niemal 5.3 metra (właściciel w ogłoszeniu napisał o 5.5 metra – przesadził tylko trochę). Być może takie wymiary nie są przeszkodą w parkowaniu pod WalMartem, ale pod Biedronką już owszem. Na szczęście w tym egzemplarzu ktoś zamontował kamerę cofania.
Pod maską „nowojorczyka” również znajdziemy V6. W tym przypadku ma 3.5 litra pojemności i 211 KM. Moc na przednie koła przenosi 4-biegowy automat. Również tutaj – jak w wielu autach z USA jeżdżacych po polskich drogach – zagościła instalacja LPG.
To typowy „kanapowiec”. Wygodny, z obszernymi fotelami przypominającymi te domowe. Do tego miękko zawieszony i z tendencją do przechyłów na zakrętach. Jeśli ktoś lubi nocne wyścigi po mieście, źle trafił. Ale fan spokojnego, dostojnego cruisingu przy dźwiękach dobrej muzyki powinien być zadowolony.
Cena tego Chryslera to 7 900 zł. Prawdopodobnie pod względem utrzymania i dostępności części posiadanie New Yorkera będzie nieco większym wyzwaniem, niż jazda Camry. Ale jeśli ktoś lubi się wyrózniać, uzna to zaledwie za drobną niedogodność – a zgrana społeczność właścicieli AmCarów zapewne pomoże w większości kłopotliwych sytuacji.
Chrysler – LINK
Oba samochody są ciekawe i można o nich powiedzieć, że mają „duszę”. Pierwsza propozycja jest skierowana raczej do osób mocniej stąpających po ziemi. Druga to coś dla tych, którzy zawsze tęsknie spoglądają za Ocean.
A którym Wy chcielibyście pojechać w podróż? Bliżej Wam do Japonii czy Nowego Jorku?