Renault, idąc od jakiegoś czasu śladami mainstreamowego, eko-designerskiego szaleństwa, wypuściło samochód bardzo wpasowujący się w owe trendy. Nowoczesne, multikolorowe nadwozie, stylowe felgi, odpowiadający zasadom downsizingu, benzynowy silnik 0.9 turbo, wiele eko-gadżetów – taki w skrócie jest Captur, którego testowałem. Ta krótka charakterystyka mikro-SUVa Renault nie wzbudza we mnie emocji, ale postanowiłem dać mu szansę i… czystą kartę.
Z zewnątrz samochód wygląda bardzo nowocześnie – ciekawy, jaskrawo-pomarańczowy kolor podstawowy, dodatkowo elementy takie jak lusterka czy dach mają kolor kremowo-biały (w wersji dla pań – „ecrie”). Obrys auta jest z czarnego plastiku, co ma zapewne dawać wrażenie uterenowienia, ale to raczej złudne wrażenie. Samochód nie nadaje się w teren i nie posiada w ofercie napędu na wszystkie koła. Mimo wszystko Captur przyciąga uwagę obu płci, choć kobiety oglądają się za nim zdecydowanie częściej. Nic więc dziwnego, że poruszając się pomarańczowym Renault po mieście wzbudziłem nie lada zachwyt u płci pięknej. Co chwilę dało się usłyszeć „O, jaki ładny!”, „Ale piękny!” itp. itd. Renault przyciąga, to prawda, choć ja nie do końca dałem się uwieść jego wdziękom.
W środku auto wygląda – i tu chyba nie będzie zaskoczenia – również nowocześnie. Umiem sobie wyobrazić, że taki design może się podobać. Jednak po bliższym przyjrzeniu się wnętrzu bardzo rozczarowuje kiepskie wykończenie. Podsufitka niczym w Polonezie, a na dodatek, przy mocniejszym zahaczeniu o oświetlenie wnętrza, cała lampka wypada z podsufitki i wisi na kabelkach. To niezbyt dobry znak. Kolejna rzecz to schowek przy kolanach pasażera. Pomysł, by był on szufladą, jest rewelacyjny. Dzięki temu kierowca, który jedzie sam nie musi „nurkować” by cokolwiek z niego wyjąć. Super rozwiązanie. Niestety wykonanie już nie takie super. Plastik, jakiego użyto do jego wykonania, jest chyba najgorszej jakości, jaką widziałem we współczesnych samochodach. A przez współczesne rozumiem te z lat 90-tych i późniejsze. Taki rodzaj plastiku kojarzy mi się jedynie ze starą, radziecką lodówką z lat 70-tych…
Kolejna zastanawiająca rzecz, jaką odkryłem we wnętrzu Captura, to siedzenia, które mają specjalne pokrowce. Nic w tym dziwnego, czy złego, ale szkoda, że pokrowce mają wielkie, ostentacyjne suwaki, które po prostu brzydko wyglądają.
Dobra strona wnętrza to konsola środkowa. Nie przeładowana, czytelna i łatwa w obsłudze. Ekran dotykowy, który jednocześnie jest centrum obsługi, kamerą cofania, czy nawigacją – sprawdza się naprawdę dobrze. Trochę szkoda, że nie mamy możliwości odtwarzania płyt CD, ale Captur jest na tyle nowoczesny, że pozwala jedynie na odtwarzanie przez AUX, kartę pamięci lub USB. Trochę nie rozumiem istnienia dwóch funkcji, które znajdują się na multi funkcyjnym wyświetlaczu. Pierwsza to pomiar jakości powietrza na zewnątrz. Po co to komu?! Totalny kosmos. Druga sprawa to funkcja Drive Eco2, czyli pomiar zachowań jazdy ekologicznej. Samochód analizuje, czy stosujemy się do zasad eco-drivingu i ocenia nas w skali od 0 do 100. Domyślam się, że to gadżet, który ma motywować do ekologicznych zachowań. U mnie jednak wzbudził raczej szyderczy uśmiech. Niestety takie gadżety podobają się szerokiej publiczności, zwłaszcza młodym, ekologicznie świadomym kobietom. Ogólnie jednak wnętrze jest przestronne, miejsca nie brakuje zarówno z przodu, jak i na tylnej kanapie. Bagażnik także jest spory i bardzo ustawny. Samochód wydaje się więc nadawać w dalekie podróże. Ale niestety nie do końca. Dlaczego?
A no dlatego, że silnik jest zbyt mały. Moda na downsizing trwa już trochę i ten silnik jest idealnym przykładem na to, że to zjawisko jest złe. Jednostka napędowa testowego Captura to trzycylindrowa, turbodoładowana benzyna o pokracznie małej pojemności – 0.9 litra. W założeniu ma to być ekologiczna jednostka, która mało pali i ma moc dzięki turbosprężarce. Na papierze, silnik ten osiąga 90 KM. W praktyce wyje w niebogłosy, jest nieelastyczny, pali straszne ilości paliwa, oczywiście biorąc pod uwagę osiągi, jakie oferuje. No właśnie. Samochód generalnie nie chce żwawo przyspieszać, a silnik bardzo się męczy. 90 koni mechanicznych – mam wrażenie – gdzieś się rozbiega, każdy w swoją stronę. Dodatkowo, zaskoczony byłem tempem, w jakim opada wskazówka poziomu paliwa w baku samochodu. Okazuje się, że silnik spożywa w mieście 11 litrów benzyny. Czy to jest eko? Chyba nie…
Jestem przekonany, że 90-cio konna jednostka, o tradycyjnej pojemności, na przykład 1.4, sprawdziłaby się o niebo lepiej pod każdym względem. Prowadzenie tego samochodu również pozostawia wiele do życzenia. Układ kierowniczy nie jest precyzyjny, a nadwozie przechyla się na zakrętach. Podsumowując wrażenia z jazdy, można by użyć starego powiedzenia: „nie jedzie, nie skręca, nie hamuje”.
Podsumowując, Captur to nowoczesne świecidełko, które ma przyciągnąć kobiety, zwracające uwagę na ładne, nowoczesne kształty, oraz modne gadżety. Nie przywiązując wagi do męskiej części motoryzacji. Ceny modelu zaczynają się od ok. 50 tys. zł. Egzemplarz taki, jak testowy, to wydatek ok. 20 tys. więcej. Jeśli chcecie być przez nieznające się masy postrzegani jako właściciele niezwykle nowoczesnego i ciekawego auta, to będzie to idealna propozycja. Jeśli macie jednak jakiekolwiek pojęcie, pewnie nie wybierzecie tego samochodu. Pamiętajmy jednak, że osoby znające się na samochodach, stanowią znaczną mniejszość nabywców. Co za tym idzie, Captur ma swój rynkowy sens i pewnie będzie go sporo na ulicach.
Artur Ostaszewski
[table id=12 /]