Czy Citroen C4 Cactus i nowy Citroen C1 mają szansę namieszać na mocno zabetonowanym rynku motoryzacyjnym? Po jazdach testowych, podczas oficjalnej prezentacji tych aut w Łodzi, coś mi mówi, że to bardzo prawdopodobne.
Oficjalna prezentacja Citroena C4 Cactusa, Citroena C1 i DS3 po liftingu (francuski producent postanowił stworzyć z linii DS odrębną markę) w Łodzi odbyła się w iście angielskich warunkach pogodowych. Przez cały dzień bowiem padał deszcz, było zimno a mokre ulice miasta szybko zamieniły się w zakorkowane potoki. Tak smętny widok kończącego się lata i powoli wygrywającej z nim jesieni na szczęście rozweseliły debiutujące właśnie „Cytrynki”.
fot. Robert Korybut/okamgnienie.pl
Po godzinnej konferencji w hotelu Double Tree by Hilton brać dziennikarska ruszyła do zapisów na testy. Nam udało się „wyrwać” nowego C1 z 82 konnym silnikiem 1.2, dwa Cactusy w różnych wersjach wyposażeniowych z tym samym silnikiem i 204-konne C5 Tourer. Pozwólcie, że zajmę się jednak bohaterami dzisiejszego dnia.
Na pierwszy ogień – Citroen C1 Pure Tech 82 KM (o-100km/h: 11 s, v-max:170 km/h)
Tuż po zajęciu miejsca za kierownicą najnowszego „malucha” produkowanego w czeskim Kolinie poczułem się naprawdę dobrze. Nowoczesne wnętrze zostało przyjemnie dla oka zaprojektowane. Nie jest też przesadnie plastikowe. Wszystko sprawia pozytywne wrażenie – wygląd prędkościomierza, obrotomierza, panelu automatycznej klimatyzacji czy dużego i bardzo czytelnego głównego wyświetlacza, który po podłączeniu do niego smartphona, iphona, tabletu czy ipoda wyświetla dokładnie to, co mamy na pulpicie naszego urządzenia (np. cały interfejs naszej komórki).
Przeszkadza trochę za duża, regulowana tylko w pionie kierownica i słabo podtrzymujące plecy w zakrętach fotele. Wkomponowanie w nie zagłówków, które ze sprężystym oparciem tworzą jedną całość, sprawia jednak, że są bardzo wygodne. Szkoda tylko, że za fotelem kierowcy – a jestem średniego wzrostu – dla pasażera tylnej kanapy zostało mało miejsca na nogi. Bagażnik też jest mikroskopijnych rozmiarów. Nie zapominajmy jednak, że C1 ma raptem 3466 cm długości. To tłumaczy i wybacza naprawdę wiele. Nie będę więc się czepiał.
A jak wygląda jazda? Po odpaleniu trzycylindrowego, lekko zarzucającego na wolnych obrotach silnika, do uszu dochodzi dość przyjemny dźwięk, który wraz z rosnącymi obrotami potęguje gardłowy odgłos płynący z tłumika. C1 przyspiesza spod świateł bardzo dynamiczne. 11 sekund do pierwszej „setki” (drugiej nie osiągniemy nawet z górki) to rewelacyjny wynik – w dodatku „C-jedynka” jest równie żwawa na każdym biegu i przyjemnie wkręca się na obroty. Ta wartość możliwa jest do uzyskania dzięki naprawdę symbolicznej wadze auta – jedynie 865 kg, co oznacza w przeliczeniu, prawie 100 KM na jedną tonę! Pamiętajmy jednak, że testowany egzemplarz został wyposażony w najmocniejszą dostępną jednostkę. Nie wiem jak będzie zachowywał się z 68 końmi pod maską. A ta będzie pewnie w Polsce najpopularniejsza.
Najnowszą „C-jedynką” przejechałem 33 kilometry – po drodze szybkiego ruchu, autostradzie, drodze zamiejscowej i po mieście. W ruchu miejskim samochód bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. W trasie, szczególnie przy wyższych prędkościach, za kierownicą robi się trochę nerwowo. Wejście w szybki zakręt nie jest przyjemne i widać, że C1 tego nie lubi. Również dźwięk towarzyszący wyższym prędkościom staje się uciążliwy. Mimo wszystko sądzę, że ta mała „Cytrynka” zrobi karierę nie tylko w Europie, ale i w Polsce. Szczególnie, że cena najtańszej wersji to 35 700 zł i już nawet w standardowym wyposażeniu znajdziemy Hill Holder.
Wisienka na torcie – Citroen C4 Cactus Pure Tech 82 KM (0-100km/h: 12,9 s, v-max: 167 km/h)
C4 Cactus przypomniał pozycję pozytywnego odmieńca – Citroena w historii motoryzacji. Jest olśniewający, designerski, a przede wszystkim – babo odporny (niektórzy mężczyźni też prowadzą jak baby, więc niech kobiety nie doszukują się tu złośliwości). Wyposażono go bowiem w airbump, czyli wypełnione powietrzem komory przytwierdzone do boku, które chronią auto przed drobnymi zarysowaniami parkingowymi. Poza tym wielkie lampy przednie, wysoko umieszczone diody LED do jazdy dziennej i ogromna ilość blachy z przodu powodują, że Cactus przypomina łazik księżycowy.
Wewnątrz poduszka pasażera została przeniesiona z deski rozdzielczej do nadszybia (airbag in roof), dzięki czemu wygospodarowano więcej miejsca na schowek, a standardowe „trzymaki” do zamykania drzwi zostały zastąpione przez designerskie paski. Ilość przycisków została ograniczona do minimum – klimę, audio czy ustawienia auta obsługuje ekran przyczepiony do deski. Całość wygląda naprawdę smacznie i jest bardzo przejrzysta oraz dość prosta w obsłudze. Choć, jeżeli mam być szczery, wolałbym osobny panel klimatyzacji i osobne radio.
Przejechałem Cactusem 22 kilometry i nie da się ukryć, że ten sam silnik, który sprawia wiele przyjemności w C1, dla Cactusa jest niewystarczający. Samochód przyspiesza z wyraźnym oporem, niechętnie wkręca się też na obroty. Jest za to o wiele lepiej wyciszony od mniejszego brata – jeżeli chodzi o odgłos to jakby dwa różne silniki. Zawieszenie Cactusa zostało ustawione w taki sposób, aby tłumić jak najwięcej nierówności, ale nie jest przesadnie miękkie. Pracuje też dość cicho. Cactus również nie jest pożeraczem zakrętów, ale radzi w nich sobie o wiele pewniej, niż C1. Fotele zapewniają też dużo lepsze podparcie boczne.
Cactusem przyjemnie się jeździ i aż cieknie ślinka na wersję z klekotem pod maską i zastępem 100 koni mechanicznych lub 110 konną benzyną (także 1.2). Szczególnie, że to auto waży niecałą tonę! 82 KM to jednak za mało. Całokształt zdecydowanie in plus. To jedyny kaktus, który nie kłuje! Ceny zaczynają się już od 51 900, a nawet w podstawowej wersji (niestety 75-konnej) znajdziemy prawie wszystko, co przydaje się w codziennej eksploatacji współczesnym kierowcom.
Czekam na test obu Citroenów. Mam nadzieję, że niebawem będę mógł o nich napisać nieco więcej!
relacja i zdjęcia: Adam Gieras
Komentarze 1