Coraz dłuższe dni, coraz cieplej za oknem, aż chce się wyjąć klasyka z garażu, otworzyć szyberdach i pooddychać świeżym powietrzem (sorry mieszkańcy Krakowa, ale to nie u Was). Motocykliści też się cieszą – w końcu poczują wiatr we włosach. I dobrze. Tylko czy muszą być wszędzie?
Od kilku lat przybywa kierowców, którzy mają naklejoną na zderzaku naklejkę „Kierowco, patrz w lusterka, motocykle są wszędzie”. Akcja sama w sobie w porządku – w końcu bezpieczeństwo wszystkich użytkowników drogi jest najważniejsze, i tu chyba nikt nie ma wątpliwości. Pojawiają się one jednak wtedy, gdy jedna grupa próbuje wyegzekwować swoje prawa u drugiej silną perswazją.
Ja rozumiem, że motocyklistów przybywa, i że jazda na jednośladzie to niesamowita przyjemność, poczucie wolności i znakomity antydepresant (na mnie tak działa jazda za sterami klasycznego auta), ale podkręcanie manetki na luzie tak, żeby uzyskać efekt „straszaka-ostrzegacza” wysokoobrotowym silnikiem, oślepianie długimi czy wreszcie jazda z olbrzymią prędkością między samochodami stojącymi w korku to raczej nie jest prawo każdego motocyklisty.
„Motocykle są wszędzie”, ale chyba nie powinno ich być wszędzie. Tak mi się wydaje. Skoro mnie obowiązują przepisy i nie mogę wyprzedzać gdzie mi się podoba, to dlaczego mam zakładać, że muszę osiem razy patrzeć dookoła, bo zaraz koło mnie przelecieć może motocyklista z prędkością trzy razy większą od mojej. A niestety może – jeszcze na dobre wiosna się nie zaczęła, jeszcze mamy zimę a już jeden z miłośników jednośladów ulicą Puławską w Warszawie przemknął chyba ze 200 km/h między mną zjeżdżającym na środkowy pas, a jadącym poprawnie już po tymże pasie innym samochodem. Czy stwierdzenie „motocykle są wszędzie” daje prawo motocyklistom do takich zachowań?
Moim zdaniem nie. Owszem, ustępuję jak mogę motocyklom miejsca w korkach, ale jak się zamyślę na chwilę, to nie oznacza, że jestem chamem i nie chcę puścić jednośladu. Po prostu, czasami stojąc poprawnie równo po środku pasa zapatrzę się na inne ciekawe auto lub miłą dla oka posiadaczkę jakiegoś klasyka i nie pomyślę, że za mną może stać motocykl, który uzurpuje sobie prawo do przejazdu przez miasto szybciej niż ja. Staram się też rozglądać we wszystkie strony i patrzeć po kilka razy w lusterka, wypatrując tam wszystkiego, co może stanowić zagrożenie dla mnie lub dla samego (samej?) siebie, ale nie chcę (choć niestety coraz częściej muszę) spodziewać się tam kogoś, kto za nic ma swoje bebechy.
Pamiętajcie o tym proszę drodzy motocykliści. Na drodze powinna panować symbioza. I tak, jak chciałbym, żeby kierowcy samochodów jeździli na zakładkę, tak chciałbym też, żebyśmy my wszyscy – obie strony konfliktu (motocykliści i samochodowcy) – uśmiechem a nie chamstwem i wyzwiskami panowali nad sytuacją.
A naklejanie żółto-czarnych naklejek na zderzaki tylko eskaluje ten konflikt. Ja sobie takiej nie nakleję…
agier
fot. wikipedia.org