Testować samochód zza jego kierownicy – to takie oczywiste. Tym razem, dzięki uprzejmości Mercedes-Benz Polska, miałem okazję sprawdzić czy bycie wożonym na tylnej kanapie może sprawić radość porównywalną do standardowego obcowania z autem. Standardowego dla mnie oczywiście, bo na tylnej kanapie bywam równie rzadko jak miłośnicy łażenia po górach na Krupówkach…
Stało się. 32 lata na karku i wreszcie staremu koniowi przyszło się ustatkować. Po nieco ponad dwóch tygodniach od powiedzenia sobie „tak” w Pałacu Ślubów w Warszawie jestem szczęśliwy i pewny, że to była dobra decyzja. I nawet fakt, że nie udało się załatwić żadnego mocnego coupe, którym mógłbym pojechać do ślubu z moją obecną Żoną, jakoś nie psuje mi rewelacyjnych wspomnień. Na ten bez dwóch zdań jeden z ważniejszych dni w życiu byłem wieziony na kremowej kanapie Mercedesa wartego bagatela 340 tysięcy złotych!
Ci z Was, którzy uważnie czytają nasze testy, zapewne mieli już możliwość zapoznania się z moją opinią o Mercedesie E22od >>> tekst tutaj <<<. Ten, jak go nazwałem, luksusowy Jumbo-Jet jest idealnym autem do pokonywania dużych odległości. Niech nie zwiedzie nikogo moc „jedynie” 194 koni mechanicznych. Więcej naprawdę nie potrzeba. Auto bardzo sprawnie przyspiesza, a przy tym jest fenomenalnie oszczędne. Silnik pracuje cicho przy wyższych prędkościach, ale mógłby być cichszy w ruchu miejskim. Lekko bujające, komfortowe zawieszenie, spokojnie zmieniająca biegi skrzynia – to wszystko zachęca do oddania się przyjemności jazdy.
Co zatem, gdyby średniej wielkości firma chciała kupić takie auto dla swojego prezesa, który dodatkowo czasami zapragnął być wożony na tylnym siedzeniu?
Cóż, S-klasa to to nie jest, ale… No właśnie.
Kanapa z tyłu jest bardzo wygodna i świetnie wyprofilowana. Dwie osoby usiądą tam z należytym majestatem, ale jest jedno „ale” – nie mogą być zbyt wysokie. Mam 174 cm wzrostu i jestem przekonany, że gdybym miał jeszcze 10 cm, za kierowcą o podobnej posturze mógłbym dotykać kolanami do oparcia. Bez dwóch zdań więcej miejsca na nogi znajdę w Fordzie Mondeo…
Poza tym brakuje stoliczków na laptopa i jak przejrzałem cały konfigurator, chyba nie można ich zamówić.
Ale nie to jest w przypadku E-klasy najgorsze z perspektywy przedsiębiorcy…
Zawsze było tak, że najpierw Baby Mercedes 190, potem C-klasa przypominały większą S-klasę, tylko były od niej… mniejsze. Ależ oczywistościami poleciałem. No tak. Bo E-klasa, w przeciwieństwie co C-klasy, była po prostu sobą. Dużym, wygodnym, prestiżowym, nawet reprezentacyjnym samochodem nawiązującym wyglądem do linii marki, ale odróżniającym się jednak od reszty widocznie. W przypadku obecnego modelu mam problem, żeby E-klasę odróżnić od C-klasy na ulicy. S-klasa rzuca się w oczy swoją wielkością, a E-klasa jakoś ginie. Szczególnie w eleganckiej, granatowej tonacji.
To świetne auto, bardzo nowoczesne i przepięknie narysowane. Ale? No właśnie. Średnio nadaje się dla lubiącego rauty i powroty z nich na tylnym siedzeniu prezesa…
Ale sama jazda na tylnej kanapie była bardzo przyjemna. Tym bardziej z taką Towarzyszką podróży!
Adam Gieras
fot. Adam Gieras Fotomotografia
PS. co ciekawe, białe dywaniki wcale tak strasznie się nie brudzą ;)